obudziwszy się, westchnęło ku nieznanemu, wiecznemu, nieskończonemu i, przemocną tęsknotą zdjęte, rozmodliło się, rozkochało się, rozszlochało i rozśpiewało.
Ziarno, tkwiące w glebie tajemniczej, wyszło ze stanu spoczynku i — zakiełkowało. Urodziła się literatura.
Urodziła się na nizinach społecznych. Wszędzie i zawsze tak się rodzi. W pierwotnych formach teatralnych, któremi zabobonny gmin grecki cześć swą dla pijanego Djonizjusza objawiał, tkwił w zawiązku potężny tragizm Eschylosa i subtelna, jak sól atycka, ironja Arystofana. Grubjańscy mieszczkowie, którzy o wiele wieków później, w jarmarcznych przebraniach, tłumom u wrót kościelnych zgromadzonym przedstawiali Herodów, djabłów, złych starostów, przekupnych sędziów, gadatliwe kumotry i kościste śmierci, praszczurami byli, właściwie pierwszymi rodzicielami Szekspirów, Moljerów, Fredrów. Utrzymują niektórzy, że przed olbrzymim Homerem istniał rój maluczkich homeroidów, którzy zgromadzili wszystko, czego było potrzeba dla zbudowania gmachów nieśmiertelnych, noszących imiona: Iljada i Odysea. Chancer, Dante, Lopez, Ronsard, Rey z nizin społecznych podjęli tam już odkrytą rudę mowy, myśli i uczucia, z której dobywać mieli ich złoto.
Każdy naród, dziś posiadający literaturę wielką, pierwsze początki jej zawdzięcza swojemu ludowi.
Mieszkańcy wysokich punktów społecznych zatrudnieni byli budowaniem państwa, wojskową jego obroną i potęgą, naśladowaniem tego, co stworzyła była przeszłość umarła. Lud nie znał przeszłości umarłej, żył
Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.
— 64 —