Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 — 

wszystko, co przynosi echa ze światów dalekich a niecierpię wszystkiego, co jest samą tylko, tak zwaną tu... swojskością!
I dodał z ironią:
— Panią to pewno razi i oburza?
Myślała chwilę, potém z figlarnym uśmiechem i gestem rzekła:
— Wie pan? my mamy trzy ojczyzny: w Paryżu światową, w Rzymie duchową, a tu cielesną... i... i... jest jeszcze jedna: w niebie!
Eugeniusz śmiał się.
— Którąż z nich wybrałaś pani? — zapytał.
Adolfina nie zawahała się ani chwili.
— Żadnéj, — odpowiedziała.
I z nagłém zmieszaniem zapytała:
— Czy to pana nie oburza?
— Pani! — odpowiedział — to mię zachwyca. Pierwszy raz od powrotu mego z Petersburga, spotykam kogoś, kto tak samo jak ja myśli i czuje. Ja tylko w uczuciach tych posuwam się daléj. Kocham świat cały, z wyjątkiem właśnie miejsc moich rodzinnych, w których z musu jedynie przebywam. Przed wyjazdem do Petersburga były mi one obojętne, po powrocie ztamtąd, więc po rozejrzeniu się śród szerszego świata i jego powabów, stały mi się nieznośnemi.
— Ależ tak! ja tak samo! W Odropolu tak mi nudno... i przytém...
Tu powiodła wzrokiem dokoła.
— Natura tu taka monotonna... zimna i... obca mi... Co tu kochać? ja nie wiem...
Zdjął z głowy ładną czapeczkę, którą Żytnicka sprowadziła mu na imieniny aż z gubernialnego miasta, odkrył przez to piękne a w chwili téj promieniejące swe czoło i złożył jéj nizki, czci pełen ukłon.