Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.
— 95 — 

— Czy pozwolisz mi pani na oryginalne pytanie jedno?
— Lubię oryginalność, bo kiedy spotykam coś oryginalnego, przestaję nudzić się.
— Ile pani masz lat?
— W Maju skończyłam ośmnaście i włożyłam długą suknią.
— Mniejsza o suknią, ale kobieta, gdy ma lat ośmnaście, jest już człowiekiem, nie dzieckiem; a pani lęka się niezadowolenia mamy, jak dziecko.
— Jakże może być inaczéj?
Wesoły uśmiech wybłysnął znowu na jéj usta.
— A pan... czyż pan się nie lęka zmartwić państwa Żytnickich?
Eugeniusz parsknął śmiechem.
— Ależ pani sama o państwu Żytnickich bez uśmiechu wspomnieć nie mogłaś...
— O nie! — tłómaczyła się, — nie! owszem, mama mówi że powinniśmy bardzo lubić państwa Żytnickich.
— Mówi to i śmieje się z nich zarazem. Nie prawdaż?
Nie mogła zaprzeczyć i zarumieniła się tylko goręcéj, niż kiedy.
— Ale pan... pan... — zaczęła ze zmieszaniem — oni są przybranymi rodzicami pana... pan pewnie kocha ich bardzo!
— W najmniejszym stopniu... nie kocham ich, — odparł z przyciskiem.
Zdziwiła się bardzo, nie tyle jednak rzeczą samą, ile szczerością, z jaką wypowiedzianą została. Dotąd spostrzegała nieraz, że znajomi jéj nie kochali wcale opiekunów swych lub krewnych, zawsze jednak twierdzili gorliwie, że ich kochają. Byli więc na świecie ludzie, którzy szczerze wyznawali brak nakazanego przez świat uczucia!
Tu spostrzegła śpiesznie biegnącą od strony dworu kobietę.