Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.
— 96 — 

— To Frania! zawołała, — mama pewnie posłała ją po mnie!
Niespokojną była, ale usiłowała już z całéj mocy niepokój swój ukrywać.
Piękna dziewczyna, z wesołemi, błękitnemi oczyma, silnie zbudowaną kibicią i krwią tryskającemi jagodami, stanęła przed młodą parą i nagle wydała się zmieszaną bardzo. Ze spuszczonemi powiekami, gniotąc w palcach brzeg haftowanego fartuszka, wyjąkała, że we dworze goście są i że pani, bardzo niespokojna o panienkę, szukać jéj kazała.
— Idę, idę, Franetko! ale czegoś ty taka... smutna?
Lubiła snadź dziewczę to, świeżo do usług jéj przyjęte, bo zmieszanie i nagła nieśmiałość dziewczyny zasmuciły ją.
Poufale dotknęła jéj ramienia.
— Co ci się stało, Franetko? może w domu twoim zmartwienie jakie?..
Nie, nie musiało to być żadne zmartwienie, bo na świeżych i miękkich ustach dziewczyny, pomimo powiek spuszczonych, przewijał się figlarny, może zalotny trochę uśmiech.
— Nie, nie panienko! nic mi się nie stało! doprawdy, — wyszeptała i zarazem podniosła wzrok, nie na panienkę jednak, lecz na towarzysza jéj przechadzki.
On także patrzał na nią... wprost w błękitne jéj, mglące się teraz oczy. Była to sekunda, mgnienie oka... Adolfina zamiany téj spojrzeń nie spostrzegła a gdyby była spostrzegła, nie zrozumiała-by w najmniejszéj mierze jéj znaczenia, ani-by się przez mgnienie oka choćby nad nią zastanowiła. Więcéj niż kiedy, w téj chwili czuła ona w sobie duszę w skrzydłach całą, w skrzydłach, które obejmować poczynało nieznane jéj dotąd płomię...
Byli już u bramy, otwartéj wśród ogrodowych sztachet. Z dwu jéj stron stróżować zdawały się dwa wyniosłe, ciemne modrzewie.