Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

zadowolnić jéj nie mogły, spodziewać się może rozkwitnięcia w wiekuistości pod postacią lilii wonnéj, słodko muskanéj tchnieniem śpiewających Aniołów. Przyszłość tę ukazał jéj spowiednik, nie wiem do jakiego zakonu należący i nie wiem w któréj ze świątyń Rzymskich; a ona, w uniesieniu wdzięczności, zamarzyła, że może, gdy będzie lilią, ten, z którego ust spłynął na nią ów zdrój pociechy, rozkwitnie obok niéj narcyzem lub tulipanem. Zawstydziła się przecież i przelękła myśli téj, jako zawierającéj w sobie echo ziemskich żądz i przywiązali i skruchy pełna, pojechała czémprędzéj do południowéj Francyi, aby w cudowném źródle w Lourdes utopić napadające ją jeszcze od czasu ziemskie skłonności, a także dokuczliwy katar żołądka, sprawiony zapewne częstém zmienianiem Europejskich restauracyi. Pielgrzymkę tę odbyła tém chętniéj, że, jakkolwiek bardzo szczęśliwą czuła się w Rzymie, zatęskniła już nieco za domem swym, czyli, wagonem, a raz powiedziawszy sobie, że Rzym jest jéj ojczyzną, zapragnęła coprędzéj ją opuścić. Ojczyzna jest wprawdzie wyrazem rozczulającym, ale zarazem i pełnym powagi.
Z Lourdes pojechała do Paryża, w celu sprawienia odpowiedniéj toalety, a raczéj odpowiednich toalet dla córki swéj, którą pod uświęcającem natchnieniem Rzymu i Lourdes, zdecydowała się ubrać w długie suknie i jako dorosłą pannę w świat wprowadzić. Tam-to właśnie doszedł rąk jéj list od pana Żytnickiego, będącego dzierżawcą dóbr jéj, a obecnie wzywającego ją, aby na czas pewien wróciła do kraju. Nie był to wcale list groźny i nie zwiastował żadnéj majątkowéj katastrofy, która-by ją środków do dalszego latania pozbawiała. Pani Izabella Odropolska była dość majętną. Żytnicki w liście swym przypominał po prostu, że dziewięcioletni termin dzierżawy jego kresu swego dobiega i prosił o odnowienie kontraktu, które w nieobecności jéj z trudnością dokonać by się mogło.