Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.
—  109 — 

Izo moja! — ściskając dłoń przyjaciółki młodości, z rozrzewnieniem szepnęła Sanicka.
Pani Izabella skromnie bardzo odpowiedziała:
— Czynimy, co możemy.
I zwracając się do Pomienieckiego, ze znaczącym uśmiechem dodała:
— Każdy na swéj drodze...
— Ukłonił się.
— Pani! cóż znaczą drobne, doczesne zabiegi nasze, wobec...
— O! kto tak jak pan uświetnił w kraju obcym jedno z imion polskich...
C’est vrai! nie broń się, mon oncle; świadczą o tém te ponsowe i błękitne oznaki zasług...
— Kto tyle ich zebrać potrafił!... Ale doprawdy... nie poznaję... który z orderów oznacza ta... czarna z żółtem wstążka?
Tym razem drobne zmarszczki, okrywające twarz Pomienieckiego, nie zbiegły się ku sobie i nie wytworzyły nakształt błyskawicy wybuchającego i niknącego uśmiechu, lecz owszem, zniknęły prawie pod wpływem głębokiego zadowolenia. Przez długi kwadrans tłómaczył on paniom, ciekawie go słuchającym, znaczenie i nazwy kilku posiadanych przez się orderów. Dwa z nich były niemieckie, inne pochodziły z krajów różnych a otrzymał je w okolicznościach także różnych, gdy, spełniając czynnie szambelańską służbę, wysyłanym bywał dla spotykania na dworcach kolei żelaznych, lub oprowadzania po galeryach i muzeach stolicy, przybywające do téj-że stolicy dostojne osoby. Służbę czynną spełniał zresztą bardzo często, dzięki względom, któremi obdarzał go jeden z członków Najwyższéj Rodziny; posiadał téż ses entrées na uroczystości i różne obchody dworskie.
— Szczęśliwy! szczęśliwy! szczęśliwy! — klaszcząc zlekka w dłonie i rumieniąc się od zapału, wołała hrabina Cezarya.