chały się sewrskie filiżanki, aromatyczną herbatą napełnione; na srebrnych podstawach wznosiły się piramidy rumianych i złotawych owoców; wielki bukiet, stojący pośrodku, rozlewał dokoła delikatną woń ostatnich w roku lewkonii. Oprócz tego, było tam trochę innych jeszcze przysmaków i ozdób, ustawionych z symetryą mile głaszczącą oko. Pomieniecki orzucił wzrokiem salę i stół, wewnętrzny mefisto jego zgarnął mu zmarszczki w snop promienistego niby uśmiechu, a swawolny chochlik zachichotał w przymrużonych oczach i wśród zwiędłych warg ukazał białe zęby. Pochylił się nieco ku gospodyni domu i z cicha wyrzekł:
— Ksiądz biskup de Ségur jest wielkim mówcą. Nauki jego ryją się na sercach słuchaczów niestartemi ślady!...
Nigdy, nigdy potém pani Izabella nie potrafiła zdać sobie sprawy z tego, jakim sposobem i kiedy Pomieniecki zajął miejsce obok Adolfiny, miejsce, właściwie przeznaczone dla Żytnickiéj, którą Adolfina przy herbacie zabawiać miała. Role zmieniły się. Młodéj dziewczynie dostał się do zabawiania gość, którego miejsce było obok gospodyni domu; pomiędzy zaś nią a hrabinką, także Bóg wie jakim sposobem, znalazła się Żytnicka.
Przy wielkim stole krzesła rozstawione były z rzadka, ale Pomieniecki nieznacznie, rzecby można, niewidzialnie, przybliżył swoje do tego, na którém siedziała Adolfina, co spostrzegłszy Sanicka, przysunęła się téż do niéj z drugiéj strony.
Nigdy jeszcze dotąd Adolfina nie czuła się i nie okazywała tak śmiałą, jak dnia tego. Pomieniecki od piérwszych zaraz słów wywołał przed nią wspomnienia najpiękniejszych rzeczy, jakie dotąd widziała: dzieł malarstwa i rzeźby, nagromadzonych w galeryach i muzeach stolic. Czy był on istotnie znawcą i miłośnikiem sztuki? niewiadomo. To tylko pewna, że umiał o niéj mówić, a bardziéj jeszcze skłaniać sąsiadkę swą
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.
— 117 —