Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.
—  128 — 

— Bo i dla kogoż, dla czegoż poświęcać się pani możesz i powinnaś? Czy dla czterech ojczyzn, o których mówiłaś mi? Ależ doprawdy, przechodziło-by to siły ludzkie. Zresztą, pomijając niebo, które nie jest czém inném, jak atmosferą, otaczającą kulę ziemską i przez grę świateł na błękitno pomalowaną, każda z trzech innych, przedstawia kawał ziemi, taki zupełnie, jak wszystkie inne. Niéma tu przyczyn żadnych do szczególnéj miłości, ani témbardziéj ofiar. Sama pani zgadzasz się na to. Dla kogoż więc? dla matki twéj? przecież jest ona także istotą ludzką, taką samą, jak każda inna, a szczęście jéj tyleż zupełnie warto, co szczęście pani. Dla cnoty? ależ cnota jest prostym i głupim komunałem, maską, pod którą każdy żyje, jak mu się podoba. Wszak i to także widzisz pani na własne oczy.
Tak, istotnie, widziała. Wszystko, co dotąd widziała i słyszała, dziwnie wtórowało słowom jego. Zwolna podniosła głowę i, ze wzrokiem utopionym w szarzejącą przestrzeń, powoli wymówiła.
— Nic nie umiem, nic nie wiem... sprzeczać się z panem nie mogę...
Upuściła gałązkę pomarańczowego kwiatu, którą dotąd okręcała i mięła w palcach nerwowym ruchem. On podjął śpiesznie kwiat, wydający z siebie woń upajającą.
— Pozwól mi pani schować kwiatek ten, na pamiątkę dzisiejszego wieczora. Nie śniłem, nie marzyłem nigdy, aby mię tu, w tych stronach, spotkać mogły tak urocze, niezapomniane chwile...
Szept jego był wzruszonym, spojrzenie marzące głęboko zatapiało się w jéj twarzy. Ona, unikając jakby odpowiedzi na ostatnie słowa jego, lub udając nawet że ich nie dosłyszy, drżącémi nieco usty zapytała:
— Więc te błękitne obłoki to nic, nic więcéj, jak tylko oświetlone w pewien sposób powietrze?