Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.
—  129 — 

Jakże dumnym był i szczęśliwym, że mógł téj wytwornéj, świetnie wychowanéj pannie ukazywać najpierwotniejsze abecadło nauki; jakiż tłumiony uśmiech drżał mu w piersi, gdy na widok abecadła tego piękne oczy jéj napełniały się ciekawością i zdziwieniem! Chwile, w których to czynił, wynagradzały mu wiele goryczy i upokorzeń, tajemnie przeżytych w domu Żytnickich, w szkole i w świecie; spełniały téż jedno z najmilszych marzeń jego: szerzenia i zaszczepiania własnych pojęć, a raczéj zaprzeczeń, druzgocących pojęcia wszelkie. Czuł on, że, szczęśliwym dla niego zbiegiem okoliczności, w dłoń swą pochwytywał jednę duszę ludzką, duszę, cale inną od téj np., która zamieszkiwała w silném i śliczném ciele Franusi, lecz senną była, ciężką, niezdolną wzleciéć w krainy reflexyi i analizy, ani doświadczyć subtelnych a rozkosznie upajających odcieni uczuć. Tu znajdował różne, zmieszane z sobą uroki: umysł ciekawy, pojętne błyski oczu, przelotne rumieńce wstydu, łzę wzruszenia, wybłyskującą nagle i znikającą przed wesołym lub rozmarzonym uśmiechem.
Wesołą bywała często i wtedy mówiła wiele, prędko, z cichym, srebrnym śmiechem. Eaz opowiadała mu o książkach, które czytuje. Nietylko mówiła, że nudne są, i że od czasu pewnego nigdy więcéj od razu jak kilka ich kartek przeczytać nie jest zdolna, ale poprostu, wyśmiewała je. U jednéj naprzykład ze znanych jéj autorek wszystkie kobiety młode i piękne ubierają się w suknie białe, koniecznie białe, z tą tylko różnicą, że dobre nie dodają do nich ozdób żadnych, a niedobre noszą perły. Jest to wielka nieprawda. Naprzód, nikt nigdy nie nosi wiecznie białych sukien, a potém, można być przecież dobrą, nosząc perły, i niedobrą, nigdy ich na sobie nie mając.
Eugeniusz, wpatrując się w twarz jéj rozpromienioną śmiechem, śmiał się także i z wiecznéj bieli bohaterek pani Craven, i z pereł, pojętych przez nią, jako symbol niedobroci. Po-