Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.
—  130 — 

tém powiedział, że zmysł krytyczny, przez Adolfinę objawiony, a tak samodzielnie w niéj powstały, jest dowodem wielkiéj inteligencyi. Ucieszyła się powiedzeniem tém, jak dziecko, i przyznała się jeszcze, że Walter Scott, który przed dwoma laty wzruszał ją do łez, teraz nudnym stał się okropnie. Same tylko stare zamki, królowie, rycerze, damy, turnieje, pojedynki... Teraz wszystkiego tego niéma już na świecie, a ona chciała-by bardzo wiedziéć o tém, co jest teraz...
Eugeniusz wpatrywał się w nią z rozkoszą. Powiedział potém, że jeśli zechce, jeśli pozwoli, będzie pożyczał jéj książek, które sam czytuje, a które nauczą ją wiele o naturze i ludzkości.
Natura i ludzkość, były to wyrazy, niedawno jeszcze zaledwie jéj znane; teraz przecież, po kilku z nim rozmowach, tkwiące w jéj myśli nakształt długich, hieroglifami nakreślonych zagadek. Była w niéj saméj moc jakaś nieprzeparta, która zmusiła ją do wpatrywania się w zagadki te i hieroglify. Książki jednak...
Zmieszała się bardzo i szepnęła, że mama przeciwną jest czytaniu książek innych, prócz tych, które wybiera i wskazuje sama.
Eugeniusz śmiał się z razu serdecznie, potém schmurniał.
— Dopókiż pani będziesz dzieckiem i niewolnicą? — zapytał ostro i niemal wzgardliwie.
Po chwili mówił daléj:
— Jeżeli przeczytasz pani książkę, którą matka czytać wzbrania, daję pani słowo honoru, że do piekła za to nie pójdziesz, bo piekła wcale niéma, a gdyby było ono, siedział-by w niém najpiérwszy ten, kto wymyślił tak zwane powagi i obowiązki rodzinne, krępujące swobodę człowieka...
Tu zrobił pauzę, a po chwili, znacznie łagodniéj, mówił znowu:
— Kochasz pani matkę swą... cieszę się tém bardzo, jeśli