czonéj twarzy i — nic więcéj. Czerwona smuga zachodu spłynęła na jeden z portretów, a w blasku jéj życiem i ruchem zagorzało nagle oblicze, z dwoma boleśnemi zmarszczkami na wysokiém czole; mądre, chmurne oczy spójrzały groźnie, czarne wąsy zjeżyły się, krwawe skrzydła zamigotały, ręka drgnęła... Młoda dziewczyna odskoczyła ku oknu, i aż po oczy chowając twarz w szal indyjski, przycisnęła się plecami do ściany. Zlękła się. Wyobraźnia jéj była może rozogniona i nerwy słabe; może téż dom ten obszerny, stary, obcy, przypominał jéj powieści o dawnych, opustoszałych, a przez duchy i zbójców nawiedzanych zamczyskach, dziejowy bohater zaś, ożywający przed nią w blaskach słonecznych, wydał się jéj upiorem lub zbójcą.
W przyległym pokoju zaszeleściały jedwabie i lekkie kroki; do sali jadalnéj wbiegła kobieta czterdziestoletnia, miłéj bardzo i prawie pięknéj powierzchowności, brunetka, zlekka siwiejąca, w czarnym stroju, odznaczającym się wielką kosztownością i zarazem niesłychaną prostotą. Materya i koronki pochodziły wprost z Lyonu i Bruxelli. Kamea, spinająca suknią u szyi, przyozdobić-by mogła jakieś muzeum osobliwości; niemniéj wszystko to było ciemne, surowe, prawie zakonne. Wyraz twarzy jéj ożywiony był i pociągający uwydatniającą się w nim słodyczą. Wbiegła do sali z głośném wołaniem.
— Adolphine! Adolphine!
Spostrzegłszy młodą dziewczynę, stojącą przy ścianie i otuloną szalem, przybiegła do niéj.
— Co ci jest? zimno? nudno? smutno? o tak! do nieznośnego klimatu tego, do tych ponurych tutejszych domów, przyzwyczaić się trzeba, aby módz zrezygnować się na nie... Jaki smętny zachód słońca!.. jakież blade to nasze ukochane niebo rodzinne!...
Wszystko to pani Izabella z Jagdyszów Odropolska mó-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.