Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.
—  141 — 

przyjaciółki zatopiła dziwnie migocące spojrzenie i nagle parsknęła głośnym, długim śmiechem. Co ją tak rozśmieszyło, nie powiedziała, i pani Izabella nie zapytała jéj o to. Zmieszana nieco, zaczęła ją znowu pocieszać.
— Szambelan, — mówiła, — rodzony przeciż stryj jéj, jest tak bogatym i nie pozwoli pewnie, aby zrujnowaną została...
Płomienny rumieniec przemknął po czole hrabiny, sarkastyczny trochę uśmiech osiadł na ustach jéj.
— Stryj, — zaczęła, — stryj dobrym jest dla mnie, ale dawniéj... dawniéj był daleko lepszym... Był czas, w którym... O! wtedy, stryjeneczka z całym bagażem zasad swoich ustępować mi musiała na każdym kroku... wtedy nie dbałam nawet o szaleństwa Ireneusza... Ale to już minęło... Szambelan jest motylem... mo-ty-lem. Usiadł teraz na nowym kwiatku...
— Czy podobna! usiadł...
Hrabinka wzruszyła ramionami.
— Moja Izo! pocóż udajesz? przede mną? Wiész przecie, że jestem twoją serdeczną przyjaciółką, i że ci psuć interesów nie będę...
— O! Ceziu! nie rozumiem... doprawdy...
— Rozumiész. Pomiędzy nami wcale ci się nie dziwię. Szambelan ma wielką pozycyą, a co się tycze różnicy wieku...
— Różnicy wieku! — ze spuszczonemi powiekami szepnęła pani Izabella, — ależ moja Ceziu, różnica ta jest tak nieznaczną...
Hrabinka uśmiechnęła się trochę złośliwie.
— Chcesz, aby była nieznaczną! Niech i tak będzie. Skoro strony interesowane uznają ją za taką, tém lepiéj. Istotnie, ma on serce młode... o, bardzo młode...
— Ma on wzniosłą i czystą duszę!