Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.
—  142 — 

— O tém nie mogę ci już dać informacyi żadnych, bo ze spowiednikiem jego nie rozmawiałam nigdy. Ale we względzie serca... powiem ci na pewno, że jest on teraz w fazie... w fazie jednéj z tych wielkich namiętności, które go od czasu do czasu napadają.
Wstała; pani Izabella była tak wzruszoną, że z trudnością podniosła się z kanapki.
Hrabinka, nerwowym ruchem wkładając kapelusik ze skrzydłem ptasiém na wzburzone swe włosy, dokończyła:
— Jest on, moja droga, zakochanym, ale tak zakochanym, że daremnie prosiła-bym go teraz o pomoc w interesach moich. Nie może on mówić, ani myśléć o niczém, oprócz przedmiotu zapałów swoich.
— Mówił ci o tém?
— Ależ o niczém inném nie mówi. Jesteśmy przecież starymi przyjaciółmi... zwierza mi się zawsze. Zdaje mi się, że przed nikim nie zwierza się nigdy, tylko przede mną. Dla tego może, iż znajduje we mnie... skarby pobłażliwości... Adieu!
Żegnała przyjaciółkę, ale nie odchodziła jeszcże. Wzięła w dłonie obie jéj ręce i kilka sekund w twarz jéj patrzała. Była widocznie wzruszoną. Oczy jéj mgliły się łzami i usta trochę drżały.
— Izo, — rzekła, — czy będziesz dla mnie dobrą wtedy, kiedy wpływ twój będzie znaczył wiele... wiele...
Po zbladłych policzkach pani Izabelli spłynęły dwie brylantowe łzy. Objęła przyjaciółkę i długo tuliła ją do swéj piersi, do piersi, którą w piérwszéj chwili samotnéj przycisnęła mocno obu dłońmi, aby przytłumić wrzącą w niéj burzę wzruszeń. Szambelan więc był zakochanym, szalenie zakochanym...
Zakochany! zakochanie! zakochać się! Boże! wszak Ty w nieograniczoném miłosierdziu swojém przebaczyć raczysz,