Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
—  143 — 

że wyrazy te są zawsze dla biednego, słabego serca kobiety, tém, czém jest słońce dla kwiatka, rosa dla trawki, płomień ogniska dla zimnéj komnaty, cudowna melodya dla głuchéj i nieméj pustki! Wszakże, o Panie! biedne to, słabe serce kobiety, Sam w sposób ten stworzyć raczyłeś!
W téj saméj chwili, w któréj pani Izabella, przyciskając dłonie do piersi, głęboko rozważała słowa, przez hrabinkę wyrzeczone, w najustronniejszém miejscu ogrodu, tam, gdzie dokoła nizkiéj darniowéj ławki płaczące brzozy zbiegały się w gęstą cienistą altanę, dwa młode głosy wiodły z sobą żywą, choć przyciszoną nieco i rwącą się czasem rozmowę.
Przed godziną Adolfina siedziała tam sama jedna, z roztargnieniem czytając list jakiś, świeżo snadź otrzymany. Nagle, tuż za brzozami, u których stóp siedziała, rozległo się silne klaśnięcie w dłonie. Drgnęła, ale zanim zdołała obejrzéć się, stał już przed nią Eugeniusz. Powitanie, wyrażające się klaśnięciem w dłonie, było może trochę rubaszném, ona jednak nie uczuła tego wcale. Niespodziane zjawienie się jego tak ją ucieszyło, że nie spostrzegła-by i nie odczuła daleko choćby ważniejszych przekroczeń. Przyszedł nie od strony dziedzińca i domu, ale ztamtąd, gdzie z za białych pni brzozowych widać było otaczającą ogród zieloną łąkę. Wyszedł był z Błonia na przechadzkę, bez celu, ale gdy znalazł się na téj łące, coś go ku ogrodowi temu pociągnęło. Przeskoczył nizkie ogrodzenie i szedł wprost ku darniowéj ławce, bo coś mówiło mu, że znajdzie tu kogoś, kogoś... czyj obraz pragnie znajdować wszędzie i zawsze: pośród obłoków płynących pod niebem i kwiatów rosnących na łące, w marzeniach sennych i w pracach, myślach, walkach białego dnia... Słuchając słów tych, płonęła cała, i niepodobna jéj było zapytać siebie i jego: w jakich to pracach i walkach?
Siadając obok niéj, zapytał krótko:
— List?