Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.
—  144 — 

— Od Ojca Faveura, — odpowiedziała.
Zaczął ją tak bardzo prosić, aby przeczytała mu to francuzkie pisanie, że odmówić mu nie mogła.
Po francuzku mówić nie umiał, ale czytać w języku tym nauczył się sam. Z razu czyniła to z pewną przykrością, potém wesołość jego zaraziła ją. Przy końcu wspólnego czytania tego, śmieli się oboje. Ona jednak pierwsza śmiać się przestała. Była snadź z tych, którym śmiech własny ból sprawić może. Zaczęła zwierzać się przed nim, że gdy myśli o tém wszystkiém, co on jéj mówi zwykle i co znajduje w książkach, od niego otrzymywanych, uczuwa czasem żal i strach — strach przed jakąś wielką, ciemną zagadką, któréj odgadnąć w żaden sposób nie może.
Z wyrazu twarzy jéj, z ciemnéj głębi, któréj od chwili do chwili nabierały jéj oczy, poznać można było, że znajdowała się w fazie walki, pomiędzy zwątpieniami o ideałach jednych, a pragnieniem uwierzenia w inne, pomiędzy zrywającemi się do życia siłami myśli, a krępującą je niemocą niewiedzy. Dowiedziała się już dosyć, aby zwątpić; żądała teraz wiedzy téj, która daje wiarę. Po wielekroć już z uśmiechem, lub nawet niechęcią odwróciła się od tego, co było dotychczas przedmiotem jéj miłości, a czuła, że bez kochania, bez czci, bez przedmiotu, do którego z entuzyazmem wyciągnąć-by mogła ramiona, stygło w niéj serce i było jéj strasznie nudno i smutno. Nuda znikała jak zaklęta, gdy była z nim, gdy on, w zwykły sobie, sarkastyczny najczęściéj, a czasem pedantyczny sposób, wykładał jéj nicość, śmieszność, złość wszystkiego, co istnieje na niebie i ziemi. Pomiędzy zjawiskami i stosunkami, będącemi upostaciowaniem złości, lub głupoty, tułały się tu i owdzie, niby błędne w noc ciemną ogniki, dziwnie rozwiewne, nieuchwytne idee i ideały. Życie na łonie natury, niewiadomo jakie i gdzie prowadzone. Służenie cierpiącéj ludzkości, niewiadomo jakiemi sposobami. Praca, niewiadomo jaka, i dla