Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.
—  147 — 

mówił z nią o samym sobie, i w taki smutny, rozrzewniony sposób. Dostrzegła, że w spuszczonych oczach jego zakręciła się łza. Słuchała go i patrzała na niego z gorącém spółczuciem. Po chwili jednak podniósł on głowę ruchem pełnym energii i dumy.
— Mówiłaś pani przed chwilą o wyjeździe swym za granicę... Ani jednego dnia pobytu pani tutaj nie wyrzeknę się za nic, lecz ani jednéj minuty nie zabawię tu po jéj wyjeździe. Trzeba mi będzie zapomnienia i siły do życia szukać na szerokim świecie, w ciężkiéj pracy jakiejś, w wielkiéj jakiéjś idei...
Patrzał na nią swemi ognistemi oczyma, w których w téj chwili malowało się cierpienie. Spostrzegł, że zbladła. Ruchem gwałtownym prawie pochwycił jéj ręce. A ona?... z niewysłowionego wzruszenia, jakiém przyoblekła się pobladła jéj twarz, i z téj bezwładnéj, o wstydzie zapominającéj słabości, z jaką dłoniom jego oddawała swe ręce, znać było, że w chwili téj urósł on w jéj oczach do wzrostu ideału. W téj saméj téż chwili pierś jéj napełniła się i podniosła falą tak uszczęśliwiającego uczucia, że przymknęła powieki i w tył nieco odchyliła głowę, jakby z rozkoszą poddawała się nieznanéj dotąd, upajającéj pieszczocie...
On patrzał na nią i jego oczy także mgliły się upojeniem. Pochylił się tak nizko, że włosy jego dotknęły jéj sukni, i powoli, łagodnie, lękając się niby obudzić ją i spłoszyć, usta swe do jéj rąk przyłożył.
Zmrok zapadał. Pośród melancholijnie zwieszających się gałęzi brzóz świeciły gwiazdy. Dokoła altany, coraz ciemniejszéj, panowała rozległa samotność i głęboka cisza. Ciszę przerwały wkrótce przyśpieszone kroki, i do altany wbiegła postać niewieścia, niewyraźnie rysująca się w zmroku. Wbiegła i stanęła, jak osłupiała, jak do miejsca przykuta. Niewiadomo dlaczego, Eugeniusz uczynił ruch gwałtowny — gniewu