— O! — zawołała przeciągłym, stłumionym głosem i z twarzą ukrytą w dłoniach, wybiegła z altany.
Eugeniusz chwilę jeszcze siedział na darniowéj ławce, pogrążony w marzeniu, czy zamyśleniu. Wstał potém, wstrząśnieniem głowy odrzucił z czoła opadłe na nie włosy i wpół z westchnieniem, wpół z uśmiechem, wymówił:
— Rozkoszne stworzenie!
W Błoniu stała się katastrofa. Zjawiła się ona nazajutrz po rozmowie Eugeniusza z Adolfiną w altanie odropolskiego ogrodu, pod postacią nie trzęsienia ziemi ani trąby powietrznéj, ale bosonogiego i obdartego podrostka, który z najbliższego miasteczka przyniósł zaadresowaną do Żytnickiego telegraficzną depeszę. Depesza zaadresowaną była do Żytnickiego, ale na ganku spotkała ją i z rąk podrostka odebrała Żytnicka. Ręce jéj drżały, a twarz mieniła się purpurą i bladością, gdy, biegnąc naprzeciw idącego przez dziedziniec Eugeniusza, wołała:
— Gieniu! Gieniu! telegraf! rozpieczętuj, przeczytaj! Od Ignasia... on tylko przysyła nam telegrafy... prędzéj! słabo mi! o Jezu Marya! Brat Ignaś... może przyjeżdża... Urzędnik do szczególnych... No cóż tam pisze w tym telegrafie?... przy generał-gubernatorze...
— W telegrafie, moja ciociu, pisze, że pan Ignacy Kołowicz, urzędnik do szczególnych poruczeń przy generał-gubernatorze Turkestańskim, przyjeżdża do siostry swojéj, pani Konstancyi Żytnickiéj...