Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.
—  156 — 

już z sobą zejdziecie się, i będziecie mieli wiele do gadania... dwie mądre głowy! Ja, Ignasiu, kocham go, jak rodzonego syna... Ty u mnie piérwszą osobą na tym świecie, a on drugą...
— No, a szwagierek? — żartobliwie zagadnął Kołowicz.
— Mąż nie liczy się! — wykrzyknęła pani Konstancya. — Jedna dusza w dwóch ciałach...
— I chleb powszedni... — uśmiechając się dorzucił Żytnicki.
Kołowicz smakował podaną mu herbatę.
— Ot, dobra u ciebie herbata, Kostusiu!
Wyprostował się a raczéj wyciągnął się trochę, wydął piersi i dodał:
— Jaki ja rad, że wy sobie tu tak dobrze, i wesoło, i zgodnie żyjecie!
Tu, jakby sobie co przypomniał, do siostry się zwrócił.
— Moja Kostusiu, rzekł, a co tam z moim kamerdynerem zrobili.
— Z jakim kamerdynerem?
— No, tym małym... To Karakałpak... nazywa się Fi-then-pu-li... śmieszny mały... wożę go zawsze z sobą i nauczył się mnie służyć. Każ mu tam jeść dać i posłanie jakie, bo zmęczony...
Żytnicka rzuciła się ku drzwiom. Kołowicz zawołał za nią:
— Słuchaj-no, Kostusiu! Każ mu zgotować herbaty z jaglaną kaszą i solą... albo kawałek baraniny w wodzie słonéj, bez żadnéj przyprawy...
Dyspozycyi tych Żytnicka słuchała z wytrzeszczonemi od zdumienia oczyma, lecz posłuszna, wybiegła.
Kołowicz opowiadać zaczął szwagrowi o sposobie, w jaki zdobył swego małego Karakałpaka. Było to w czasie wojny. Znaleziono dziecię pośród pustyni, wpół umarłe z głodu, w kaf-