Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.
—  158 — 

w karty trochę gram. Oj te karty, niech licho porwie! Dwa lata temu, przegrałem w Muchę jednego wieczora trzy tysiące... Myślę sobie: źle! trzeba odegrać się. Ot i zacząłem znowu chodzić... pora już i wyjeżdżać, a ja chodzę... Ot i odegrał się, i nietylko odegrał się, ale jeszcze drugie trzy tysiące wygrał!
— Co to tam za zbytkowne urządzenie! jakie wejście, salony, gabinety...
— Ppchchuuu! A na baletach pan bywałeś?
— Jakże?
— A co? a? dekoracye?
— No... i personał także! — uśmiechnął się Eugeniusz.
— No tak. Ale dekoracye! Jaki tam umieją księżyc robić, albo fontanny, albo morze.. Słonie, to żywe na scenę wprowadzają. A jak wyleci tam dyablic tych ze trzysta, to człowiekowi ledwie oczy ze łba nie powyłażą!
— A Ermitaż znany panu?
— No jakże! Z ram złoto aż kapie, a te urny malachitowe i marmurowe, co pośrodku stoją... a? wielkie takie, że wykąpać się w nich można...
— Mnóztwo pięknych obrazów, dzieł sztuki.
Kołowicz niedbale ręką rzucił.
— Ja się tam na tych sztukach nie znam... Chodziłem, patrzyłem, ale znudziłem się...
— O! pod tym względem, nie mogę zgodzić się z panem, — zawołał Eugeniusz, — sztuka wprawdzie jest wedle mnie zbytkiem, zabawą, do niczego ważnego ludzkość nie prowadzącą; są nawet tacy, co ją zaliczają do rzeczy szkodliwych, które, wraz z wielu innémi, zniszczyć trzeba. Ja jednak zdania tego nie podzielam. Na mnie muzyka, posąg, obraz, robią silne wrażenie, a przez to sprawiają mi przyjemność, wszystko zaś, co sprawia przyjemność, powinno być absolutnie dla nowego świata przechowaném.