Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.
—  160 — 

— Jakie tam damy! — krzyknęła Żytnicka, — jedna tylko, i to siostra!
Poszła za nim do przeznaczonego dlań pokoju i własnemi rękoma go przebrała. Podając mu szeroki, wschodniemi deseniami pstrzący się i kosztowny szlafrok, z cicha i dziwnie miękko szepnęła:
— Ignasiu, mój najdroższy! Wiesz, co mi się teraz przypomniało! Ot to, jak ja cię zawsze sama rozbierałam i ubierałam, kiedy mama nasza umarła... tyś był jeszcze mały, a ja, starsza od ciebie... Tulisz się, bywało, do mnie, jak gołąbek, a ja cię póty całuję, i po włosach gładzę, i bajki gadam, aż zaśniesz... Z rana, bywało, jak tylko obudzisz się, krzyczysz zaraz: Kostusia! Kostusia! Beze mnie wstawać nie chciałeś...
Otarła z oczu łez parę i z miłością, rzewnie, w twarz brata patrzyła. On rozrzewnił się także, objął ją ramieniem, do piersi przycisnął i połą swego szlafroka, niby pstrém, a szerokiém skrzydłem, ogarnął.
— Ty poczciwa! — mówił z cicha, — ja pamiętam... zawsze dobre serce miałaś... hołubiłaś i pieściłaś młodszego brata... Pamiętasz, jak ja śliwki nadziewane lubił? ty je od ciotki kradła i mnie dawała... Ciotka skąpa była... No, a gdzie teraz ciotka?
— Daleko ztąd mieszka. Przy córce swojéj, która wyszła za mąż.
— Aha! przy Mańce. A za kogo ona wyszła?
— Dobrze! dobrze! za obywatela!
— No to i chwała Bogu! A od Franciszka dawno list miałaś?
Tak, stojąc blizko przy sobie i oplatając się ramionami, rozmawiali kwadrans dobry o wspólnych krewnych swych, o wspomnieniach i drobnych wydarzeniach z lat dziecinnych. W chwili téj Żytnicka mówiła daleko ciszéj i wolniéj, niż