Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.
—  161 — 

zwykle, a wzrok miała dziwnie jasny i zarazem smutny trochę; postawa zaś i twarz Kołowicza utraciły piętnującą wagę i powagę, tak zupełnie, jak gdyby nigdy nie piastował on godności urzędnika do szczególnych poruczeń, nie uczęszczał do kupieckiego klubu, nie woził z sobą kamerdynera Karakałpaka i t. p. Wyglądał on w téj chwili jak zwykły śmiertelnik, mówiący z istotą, sercu jego bliską, o rzeczach i ludziach pamięci jego miłych.
— Jakże to wszystko daleko już od nas... daleko... daleko... — rzekł, i serdecznie, długo siostrę w usta pocałował. Głowę potém podniósł.
— Ot, niéma na świecie, jak familia.. Choć ty tam o siedm mórz i o siedm lądów odjedziesz, serce taki ciągnie... Ja o tobie, Kostusia, nie zapominał nigdy? prawda? a?
— Prawda, prawda, kotku! pisałeś zawsze i takieś mi ładne prezenty przysyłał!
— Jakie tam były prezenty! ot ja tobie teraz prezentów nawiózł... zobaczysz jakich!
Żytnicka podskoczyła z radości.
— Twój mąż miał posłać na stacyą po moje czumadany... ja tobie cały czumadan prezentów przywiózł.
Całowali się znowu i rozpłakali się oboje.
Taką była rozmowa i obejście się z siostrą Kołowicza na osobności; lecz w saloniku, po przeminięciu chwili rozrzewnienia, wobec Żytnickiego, Eugeniusza i uwijających się wciąż po domu służących, stał się on znowu urzędnikiem do szczególnych poruczeń, członkiem kupieckiego klubu, właścicielem Karakałpaka etc. etc. Pantofle jego, jedwabiem na aksamicie szyte, były czysto perskiego pochodzenia; dzięki im, stopy jego, na krześle złożone, wyglądały niby poświęcone i przed oczy wiernych wystawione, kończyny jakiegoś wschodniego bóztwa. Palił fajkę, osadzoną na cybuszku, z drzewa sandałowego wyrobionym, popijał zwolna wyborną, domowéj roboty