Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

się wątpić o uczuciu tém. Prawda Adolfino, że wątpisz? powiedz, wyznaj szczerze przed matką swoją! wątpisz?
— Wątpię, mamo! — odpowiedziała śmiało i głośniéj, niż mówiła dotąd.
Zarazem uczyniła żywe poruszenie i zwróciła się twarzą do matki a profilem ku oknu. Ostatnie, błędne światło zachodu oblało szkarłatem czoło jéj i policzki, a w oczach, obojętnych dotąd i przygasłych, roznieciło gorące żary.
— Wątpię, mamo.... — powtórzyła — nie rozumiem, nie czuję!..
Szczupłe i zgrabne ramiona jéj podniosły się i opadły; mała, sucha, nerwowa ręka wysunęła się z pod szala i niecierpliwie walczyć zaczęła z opadającym na plecy warkoczem.
Pani Izabella jęknęła:
— Dziecko moje! zkąd w tobie powstać mogły dziwne takie reflexye? Chodź tu do mnie, chodź! muszę ci dać małą nauczkę! chodź bliżéj!
Posłuszna, zwolna postąpiła ku szezlongowi i stanęła przed matką. Pani Izabella przysunęła szybko nizki taburecik, i pochwyciwszy córkę za rękę, pociągnęła ją ku niemu.
— Usiądź tu, u nóg moich... — zaczęła; — matka i córka zawsze tak rozmawiać z sobą powinny. Serce przy sercu, zblizka, cicho, poufnie. Wszak jesteśmy sobie przyjaciółkami najlepszemi... usiądź!
Usiadła i całkiem zniknęła w zmroku, napełniającym już kąt wielkiéj sali. Pani Izabella zato, pochylona ku niéj, wysunęła na światło białą twarz swoję, przezroczystą tkanką koronki otoczoną, a powleczoną wyrazem słodyczy i namaszczenia. Podniosła w górę białą, piękną rękę, na któréj świeciło parę kosztownych pierścieni, i łagodnie, z cicha, z powagą mówić zaczęła:
— To, co powiedziałaś, zasmuciło mię bardzo. Nie rozumiesz? poco ci rozumiéć? Rozumują, dziecię moje, filozofo-