Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.
—  165 — 

— Jakuty, Ozbegi, Nogajcy... — odpowiedziała.
— Niech ich dyabli wezmą! — rzekł Żytnicki, — połóż się i śpij!
Śpij! łatwo to było powiedziéć, ale wykonać daleko trudniéj.
Mniéj tkliwy na wszelkie dotknięcia zewnętrznego świata, Żytnicki usnął, ale pani Konstancya szamotała się w pościeli prawie do ranka. Chwilami szeptała:
— Robaczek mój, kochanek, kotek, braciszek najdroższy...
A zaraz potém:
— Woguły, Turguty, Kypczaki, Kumyki, Udy...
Raz jeszcze, z wybuchem głosu zawołała:
— Ka... ka... kabal... ko... ko... Kokand... o Jezu najmiłosierniejszy!...
Z razu pamiętała liczne nazwy te wcale dobrze, nazajutrz jednak przewróciły się one w głowie jéj do góry nogami. A tak przytém zasiadły jéj w myśli, że wprost nie mogła sobie dać rady. Przy herbacie prosiła brata, aby opowiedział jeszcze cokolwiek o Mykutach, w których z trudnością domyślił się on Kumyków; potém zaś, gdy panowie udali się na długą przejażdżkę po Odropolskich polach i folwarkach, przez pół dnia prawiła przyjaciółce swéj, Drożyckiéj, o Dżumaryi, Kaszaryi, Kypczaryi, Kakawelu, Ferganelu, jakotéż o ludach Nogatach, Uszatach, Kołpakach i Czaprakach. Czuła sama, że niektóre z nazw, słyszanych wczoraj i dziś, umknęły z jéj pamięci; pragnąc przecież roztoczyć przed oczyma Drożyckiéj niesłychaną erudycyą brata, wykomponowywała na miejsce ich inne. Drożycka dziwiła się:
— Ależ uczony!
— Co to uczony! wiadomo, człowiek taki uczonym być musi! Jakże! inaczéj przecież nie został-by tém, czém jest. Małéj to uczoności trzeba na to, aby być urzędnikiem do szczególnych poruczeń, i fundusz taki zebrać!...