Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.
—  166 — 

— Czy wielki fundusz?
— Nie wiem ile... nie pytałam się jeszcze. Jak zapytam się, to powie i wiedziéć będę. Ale że pan z niego, to pan... całą gębą! Jaka bielizna u niego, jakie odzienie! i z miny już widać...
— To prawda, że z miny widać. Ot, wié pani kochana, mnie się zdaje, że pan generał więcéj nawet na wielkiego pana wygląda, jak pan Kamerherr. Ja pana Kamerherra tutaj przez dziurkę od klucza widziałam!...
— A więcéj, pewnie że więcéj... choć i tamten... o! wielka także figura! Ach, jakbym ja chciała...
Umilkła i zamyśliła się.
— Czegoby pani kochana chciała?
— Żeby oni spotkali się z sobą!
— Kto z kim?
On z Ignasiem. I żeby oni wszyscy Ignasia poznali. Ot dopiéro pokazała-bym im, że nie oni jedni panami są, ale że i ja także nie wyskoczyłam widać sroce z pod ogona, kiedy takiego mam... Ot-bym dopiéro śmiało im w oczy patrzyła i myślała: taka ja dobra, jak i wy!
— To niech pan generał z wizytami pojedzie...
— Dokąd?
— Do Odropola, do Pomiń, do Sanowa...
— Ej Sanów! co mi tam Sanów! Palcem tylko kiwnę, a Saniccy sami tu przylecą. A jak on pojedzie do Odropola i do Pomiń, to co mnie z tego. Ja tam nie będę i nie zobaczę, jak na niego pan Kamerherr, i Odropolska, i pani hrabina patrzéć będą...
— Wié pani co? Proszę dla pana generała bal wydać i wszystkich zaprosić...
Żytnicka z krzesła poskoczyła.
— Aha! — krzyknęła.
Lecz posmutniała prędko.