Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.
—  167 — 

— Bój się Boga, Drożysiu, a kiedyż tu co przygotować, sprowadzić, urządzić.. On na pięć dni tylko przyjechał... przez pięć dni bal wysztyftować... nie sposób.
— To prawda. Ot może zdarzy się jakoś...
— Może zdarzy się...
Zdarzyło się, ale dopiéro po upływie dni dwóch, które przeszły w Błoniu niby sen czarnoksięzki. Odbywało się tam przedewszystkiém nieustanne jedzenie i picie, w międzyaktach zaś rozdawanie i przyjmowanie prezentów, jakotéż nigdy nie wyczerpujące się opowiadania Kołowicza o widzianych miejscach i ludziach, o przebytych kolejach życia, o posiadanych bogactwach i honorach.
Wstawał on późno, bo, jak mówił, lubił bardzo lenić się długo w pościeli; wieczory za to ciągnęły się za północ. Ku urozmaiceniu ich Żytnicki zaproponował preferansa. Stolik z dwiema świecami ustawiono naprzeciw Ś-go Józefa Oblubieńca, a poniżéj portretów Bismarcka i Loli Montez; do gry zasiadł gospodarz domu, drugi gość jego, Drożycki, a po krótkiém wahaniu się i Eugeniusz. Ten ostatni okazywał się względem przybyłego, nad wszelkie spodziewanie, i wszelki swój zwyczaj, uprzejmym i względnym. Wprawdzie bywały chwile, w których spojrzenia jego wyrażały ironią, a w układzie ust malował się niesmak. Zdawał się wtedy myśléć: „Ot niezłe sobie tuczne źwierzę! Poziomość wcielona! Mieszczańskie szczęście!“ Jednak ciągnęło go coś ku niemu. Jeżeli nie rozmawiał z nim, to przypatrywał się mu z daleka, krążył zawsze około niego. Cóż? Kołowicz bogatym był, świadczyło to, że nie dla proporcyi nosił głowę na karku. Umiał żyć i używać. Był więc na swój sposób rozumnym. Rozum zaś obudza sympatyą, a sposoby stosowania go do praktyki życiowéj wzniecają ciekawość. Eugeniusz, pomimo ironii i niesmaku, które go czasem napadały, bawił się tak dobrze iż przez całe trzy dni w Odropolu nie był. Wprawdzie,