jedli, pili, sypiali, gwarzyli, tańczyli, spełniała w zupełności ambicye i marzenia gościnnego męża. Gościnność, ta wielka cnota najodleglejszych przodków naszych, z ojca przeszła na syna. Aloizy Sanicki po prostu wsławił się przez nią. Cudów-bo téż nieledwie dokonywał, pod wpływem moralnego bodźca tego. Historye o niektórych szczególniéj przyjęciach jego zamieniły się w legendy. Matki opowiadały o nich dorastającym córkom, a starcy wstrząsali głowami, melancholijnie wzdychając: „ot, jak to u nas kiedyś bywało!“ Raz sprowadzał orkiestrę aż z Warszawy, innym razem koła z osi u powozów gości pozdejmował i przez całe dwa tygodnie przemocą niemal trzymał w domu swym ludzi ośmdziesiąt, a w stajni swéj koni sto dwadzieścia. Późniéj, w innych już czasach, zasłynął wielki obiad, wydany przezeń dla 40, wyraźnie, czterdziestu oficerów, do przechodzącéj tamtędy armii należących.
Zresztą żadnéj prawie nie czynił różnicy pomiędzy stanami, z jakich składa się społeczeństwo. O ciemnych masach naturalnie mowy być nie mogło, ale wszystko, cokolwiek po nad nie już wystrzeliło, było mu zarówno pożądaném. Cywilny czy wojskowy, obywatel czy urzędnik, pan czy prosty szlachcic, rodak czy cudzoziemiec, był to zawsze gość, gość, przynoszący do domu samego Boga. Wszak: „gość w dom, Bóg w dom“. Była to dewiza, któréj mąż pani Julii dlatego tylko nad bramą dworu, lub nad drzwiami domu swego nie wypisał, że pisanie w ogóle nigdy mu na myśl nie przychodziło. Nie przychodziło mu téż nigdy na myśl i czytanie. Był-by on pewnie zdania tego, iż towarzystwo ludzi żywych, daleko więcéj umysłowéj korzyści przynosi, niż czytanie martwych książek, gdyby kiedykolwiek pojęcie o korzyści umysłowéj na myśl mu przyszło. Ponieważ zaś nie przychodziło, jedyném zdaniem jego, w związku z gościnnością zostającém, było: że kiedy goście są, to wesoło, a kiedy ich niéma to
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.
— 171 —