Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.
—  172 — 

nudno. I nietylko jeszcze wesoło bywało, kiedy goście byli, ale bywało téż i smaczno. Ojciec pana Aloizego, trzymał wybornego kuchmistrza, u którego boku pan Aloizy spędził znaczną część swéj młodości. Zastępowało mu to kursa uniwersyteckie, dawało w rękę pewien niejako zawód życiowy, wcale nawet dobrze określoną i przyswojoną specyalność. Specyalność tę mąż pani Julii praktykował z zamiłowaniem, które, rzec można, dosięgało stopnia zapału w owéj mianowicie szczęśliwéj porze, kiedy jeszcze materyały do jéj praktykowania znajdowały się zawsze obficie, i na każde praktykującego skinienie.
Była to pora szczęśliwa, ale już miniona. Czasy nastały ciężkie, coraz cięższe, materyały posiadać stawało się trudno, coraz trudniéj. Trudność ta, dawała się już uczuwać od lat kilkunastu, postępowała z razu powoli, potém prędzéj, przed dwoma zaś laty wzrosła do rozmiarów całkiem kłopotliwych. Przed dwoma laty kredyt Aloizego Sanickiego upadł do szczętu, nie ten kredyt moralny, którego pośród równych sobie niezłomnie używał, ale ów finansowy, poziomy, znajdujący się w posiadaniu ciemnych mas, które, nigdy gośćmi jego nie bywając, wysokich jego zasług społecznych oceniać nie mogły. Wprawdzie i goście zdarzali się już rzadziéj daleko, w mniejszéj ilości, w jakości rozmaitéj. Czasem przyciągnęło kilku sąsiadów obywateli na herbatkę i preferansika; czasem kilku oficerów, w najbliższém miasteczku konsystujących, buńczucznie przed ganek zajechało, a brzękiem ostróg i pałaszy przyjemnie dom ożywiło; zdarzało się, że w porze obiadowéj nadjechał wpółpijany asesor i przy obiedzie upił się do reszty, albo zgłodniały stróż podatków wódczanych zażądał chleba i soli, albo jeszcze, w miasteczku toczyło się śledztwo jakie, lub gubernator w podróży zatrzymał się na godzin kilka, i dla piérwszego lub drugiego powodu zjeżdżała się extraordynaryjna liczba urzędników. Wtedy Sanów przyoblekał się zno-