wu w pozór dawnéj swéj chwały. Niestety! był to już tylko pozór, lecz Aloizy Sanicki upajał się nim i zapominał o Antychryście, który przyszedł na świat pod postacią Lejzora, o banku kredytowym, zaległych procentach, niewypłaconych ratach, w ogóle, o blizkim końcu świata. Co czynił jednak, o czém dumał, jak zabawiał się i pocieszał wtedy, gdy gości nie było?
W głębi wielkiego domu, którego zewnętrzna strona podobną była do zapłakanéj i w wieczną żałobę przyodzianéj wdowy, w pokoju ze ścianami bardzo wysokiemi, nagiemi a sterczącemi strzępiami podartego obicia, pomiędzy dwoma ogromnemi oknami bez firanek i rolet, na tak zwaném myśliwskiém łożu, szerokiém i długiém, skórą podartą obitém, spoczywał mężczyzna wysoki i barczysty, w szlafroku nie tureckim wcale, tak sobie, szarawym jakimś, w mesztach, z cybuchem przy ustach i wielkim herbowym sygnetem na palcu. Nad nim, na ścianie, na skórze, bodaj niedźwiedziéj, malowniczo ułożony wisiał rynsztunek myśliwski: dubeltówki, rogi, różki, torby etc. Przy nim, na stołku bardzo pierwotnym, siedziało wąsate i z szlachecka wyglądające indywiduum, w odzieniu wytartém, ale z miną butną; był to nadzorca lasów sanowskich, główny oficyalista dóbr Sanowa, z powodu urodzenia i koligacyi swoich do poufałości z dziedzicem dopuszczony. O parę kroków daléj, wyprostowany i uśmiechnięty, stał młody, wesoły, a sprytny widać chłopak, pełniący w Sanowie funkcyą ekonoma. Daléj jeszcze, do ściany przyparty, swobodniejszą nieco od ekonomskiéj postawę przybierał siwiejący już, lecz zawsze jeszcze wytworny i romantycznego umysłu pisarz gorzelniany. W głębi pokoju, przed biurem, okrytém grubą warstwą pyłu, a zaopatrzoném w butelkę z trochą wyschniętego atramentu i kilka uczernionych jak kominiarz piór gęsich, na jedynym w pokoju istniejącym fotelu, wspaniale i sans-façon, rozsiadał się Lejzor, czyli
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.
— 173 —