Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.
—  177 — 

w białym, u piersi rozwartym kaftanie, z włosami, nieładem swym zdającemi się w jasne południe opowiadać o gorączkowych snach i marzeniach nocnych. I teraz także, pomimo że oczy jéj, przebiegające szybko karty książki, błyszczały i mgliły się na przemian, była ona w rzeczy saméj pogrążona w śnie, w świetnościach, wesołościach, rozkoszach dalekich, dalekich... strasznych, a ponętnych, strumieniami gazowego światła oblanych, śmiechem, pląsem, dziką swobodą nabrzmiałych... Ze snu tego wyrwana przez stąpanie i głos kredensowego chłopca, który jéj list przyjaciółki młodości przynosił, zerwała się z kanapki na równe nogi i ze swéj strony także pełnić poczęła obowiązki gościnnéj pani domu. Przedewszystkiém zawiesiła na klamce trzy długie, grube warkocze, a czesząc je i splatając, wysłała dwie dziewki garderobiane i kredensowego chłopca, aby, śród rozległych przestrzeni dworu, ogrodu i gaju wyszukali dzieci. Nie było to łatwém do zrobienia, zrobiło się jednak. Po upływie godzinki, pięć małych istot zgromadziło się pod rodzicielskim dachem. Cztery z nich, starsze, przybyły pod wodzą guwernantki niby, niby bony, z niemiecka po francuzku mówiącéj, a od piérwszego wejrzenia odznaczającéj się nadzwyczajnie złym humorem. Być może, iż zły humor ten miał tę samę pobudkę psychiczną, która do pozostawania w Sanowie skłaniała ex-kuchcika, więc niewypłaconą od lat kilku pensyą. To tylko pewna, że guwernantka, czy bona, była bardzo znudzoną i rozjątrzoną a cztery małe istoty brudnemi, rozczochranemi i od swawoli zziajanemi. Piąta, najmłodsza, nosząca nazwę maleństwa, przyniesioną została przez piastunkę swą i wnet pochwyconą w objęcia matki, która całowała ją i w ramionach huśtała z czułością gorączkową. Było to wyraźnie dziecię, tak zwane: ulubione. Nie należy jednak mniemać, aby pani Julia i dla innych dzieci swych była matką nieczułą. Owszem, nie skończywszy jeszcze toalety własnéj, z niechętną pomocą nadąsa-