Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.
—  178 — 

néj guwernantki, własnemi rękoma umyła, uczesała, ubrała wszystko czworo, tak, że w godzinę niespełna dziewczynki wyglądały, jak barwiste motyle, o skrzydłach złożonych z falbanek i koronek, chłopcy zaś błyszczeli cali od metalowych guziczków i srebrem nabijanych pasów. I wtedy dopiéro, gdy macierzyńskie jéj obowiązki spełnionemi zostały, pani Julia kształtną kibić swą ociągnęła darem hrabiny Cezaryi, kaftanem, nie mającym szwów, z wykładami złotem haftowanemi, a nazywającym się Jersej, i kilku jeszcze drobnemi ozdobami strój swój uzupełniwszy, otoczona małą gromadką swą, wesoło i poufale z nią szczebiocącą, udała się do salonu. W salonie porządkowała, o ile mogła, sprężynowe, przed dwudziestu laty kosztowne, lecz dziś mocno już nadwerężone sprzęty, w czém dopomagały jéj dzielnie cztery małe istoty. Harmonia pomiędzy matką i dziećmi panowała zupełna; ona wskazywała im, co mają czynić, one spełniały jéj rozkazy, a od czasu do czasu obejmowały ją i całowały. Trwało tak dopóty, dopóki pięcioletni Ludzio, jadąc z taburetem ku fortepianowi, nie wywrócił taburetu i z wielkim wrzaskiem pomiędzy cztery nogi nie wpadł. W upadku rozdarł bluzkę swą, w sześćdziesiąt błyszczących guzików zaopatrzoną. Wtedy w harmonii zgrzytnął fałszywy ton. Pani Julia poskoczyła, chłopca z objęć taburetu wydarła, a bluzkę rozdartą ujrzawszy, paru klapsami go skarciła. Poczém, rozgniewana, kazała wszystkim dzieciom, z wyjątkiem maleństwa, iść precz, do sypialnego pokoju i garderoby, do panny Berty... Poszły. Ona stanęła po środku uporządkowanego jako tako salonu, i, z rękoma opuszczonemi na suknią, zamyśliła się smutnie... Przed chwilą wesoło jéj jakoś było. Oczekiwała gości miłych i dostojnych, otaczały ją wesołe i wystrojone dzieci. Lecz jedno z dzieci tych, najmniéj właśnie ulubione, wyrządziło psotę, zmąciło urok chwili. Wystarczało to, aby zadowolenie pani Julii pierzchło, aby uczuła się ona bardzo nie-