szczęśliwą. Mimowoli myśl i wyobraźnia jéj uleciały znowu tam... ku festynie owéj, pod strumienie gazowego światła, w wesołość i swobodę bez trosk i skrupułów, bez zrujnowanego domu, psotnych dzieci, nadąsanych guwernantek i w mycki kucharskie przystrojonych mężów...
Nieokreślona tęsknota, która ją ogarnęła, długo nie trwała. Za oknami ozwał się tentent kopyt końskich, przed gankiem wytworny jeździec zeskoczył z pysznego wierzchowca, a po chwili pani Julia ujrzała przed sobą wysmukłego, bardzo zgrabnego i bardzo przystojnego mężczyznę, który, z uśmiechem i ukłonem więcéj niż uprzejmym, rękę do niéj na powitanie wyciągnął.
— Hrabia! — zawołała.
I drżącym od wzruszenia głosem dodała:
— Hrabia Ireneusz!
Tak; był to istotnie hrabia Ireneusz Wielogroński, mąż hrabiny Cezaryi.
Trzydziestokilkoletni, z postawy i ruchów wyglądał na dwudziestoparoletniego młodzieńca i można było jeszcze śmiało określić go nazwą: joli garçon. Cerę miał przywiędłą i bladawą, ale rysy twarzy delikatnie i prawidłowo narysowane, a skrzące się życiem i żądzą życia. Twarz ta była pełną uśmiechów rozmaitych: wesołych, zalotnych, dumnych i złośliwych. Zdobiły ją bokobrody gęste, pięknego złocistego koloru, nie takie jednak jak te, które nosił Kołowicz, bo mniéj szeroko rozpostarte, mniéj długie i nie śpiczaste, ale zaokrąglone. Kołowicza bokobrody były wschodnie, hrabiego zachodnie.
— Ależ to niespodzianka prawdziwa! spadasz, hrabio, do nas, jak z nieba! Cezia mówiła mi, że nie tak prędko jeszcze...
— Pani! — odrzekł hrabia, — najmniéj wierzyć należy wiadomościom, które żony miewają o swych mężach i... nawzajem!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.
— 179 —