Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.
—  182 — 

nutach, oaza istniejąca na pustyni sanowskiego salonu stała się bardzo zaludnioną.
Na kanapce, w ubiorze i z postawą ponętnéj Oblatki, siedziała pani Izabella, a obok niéj zajmowała miejsce hrabinka w kaftanie Jersej i z opuszczonemi na Jersej falami złocistych włosów. Hrabiowstwo powitali się koleżeńskiém uściśnieniem ręki. Pomieniecki, sztywny nieco i wyniosły w swém surowo-wytworném ubraniu, z kilku barwistemi centkami u piersi, usiadł obok Adolfiny, przez chwilę patrzał na sufit, którego niepospolita wysokość sprowadzała potrzebę niezwykłego podniesienia głowy, potém, z cicha i powoli, zapytał sąsiadkę, czy nie znudziła się jeszcze na wsi i czy nie pragnie już opuścić rodzinne powietrze? Młoda dziewczyna, ze szczególną żywością odpowiedziała, że przeciwnie, pragnie zostawać w stronach tych długo... jak najdłużéj! Pomieniecki w twarz jéj popatrzył, ale bystrość i niepokój spojrzenia jego kryły się za szkłami.
— Czy pani tak pokochałaś rodzinne powietrze? — wymówił z akcentem tłumionego podrażnienia.
Ona akcent ten dosłyszała i spojrzała na niego swemi wielkiemi pytającemi oczyma. Wyraz ów myślącego a namiętnego prawie pytania, który najczęściéj oczy jéj napełniał, nadawał im czar szczególny.
Mówił on o tajemniczych jakichś burzach czy buntach serca i myśli, i jak tajemnica wszelka, obudzał ciekawość, pociągał... Dnia tego zresztą była ona owinięta w cichą, szczęśliwą zadumę. Wzrok jéj, odrywając się od otoczenia, błądził kędyś daleko, tęsknotą nabrzmiały i zarazem rozkoszą; głowa, zdobna w parę świeżych kwiatów, pochylała się nieco na przód, pod ciężarem warkoczy, wieńczących jéj czoło, lub przepływających pod czołem tém marzeń. Teraz, gdy, zdziwiona nieco, ku twarzy szambelana wzrok swój podniosła, zapatrzył się on na nią tak, że aż wejścia pana domu nie spostrzegł i zwróco-