nych jego ku sobie powitań od razu nie usłyszał. Sanicki, naturalnie, nie miał już na sobie ani fartucha białego, ani mycki kucharskiéj. Witał on gości z ruchami i wyrazem twarzy, objawiającemi uszczęśliwienie doskonałe; jednym z nich czynił wyrzuty, innym dziękował, damy w rękę z kolei całował, żwawym stał się i mównym, i takim jakimś, pomimo dość ciężkiéj budowy ciała, lekkim, nad ziemią prawie unoszącym się, że niepodobna było-by poznać w nim ociężałego, sennego szlachcica, który przed kilku godzinami leżał na myśliwskiém łożu w szlafroku i mesztach, a bajek o łowiectwie, strachach i samobójstwach słuchał dlatego, aby módz o nadchodzącym końcu świata zapomniéć. Motylowanie to Sanickiego pomiędzy gośćmi trwało-by bardzo długo, gdyby nie nowy turkot kół na dziedzińcu, nowe szelesty w przedpokoju i nakoniec wejście do salonu osób czterech.
Było to towarzystwo z Błonia, na dwie pary podzielone. W parze pierwszéj, z ręką opartą na ramieniu brata, postępowała Żytnicka, od stóp do głowy we Wschód ubraua. Silna i krępa postać jéj owinięta była w spływający prawie aż do ziemi szal turecki, u szyi i uszu błyszczały znakomitéj wielkości ozdoby z kaukazkiego srebra, włosy znikały pod zwojami indyjskiéj, złotem haftowanéj, tkaniny. Kołowicz był téż w pełnéj formie, to jest, w mundurze, ściśle zapiętym na dwa rzędy złotych guzików, ze złotemi haftami na kołnierzu, ramionach i rękawach, z błyszczącym pośród bokobrodów krzyżem na szyi, z drugim krzyżem u pętlicy mundura i z czémś jeszcze, co doprawdy nie wiem, jak się nazywa, ale co jest długim rzędem, u złotéj tasiemki zawieszonych, kolorowych drobiazgów. Każdy z drobiazgów tych jest podobno do minimum rozmiaru sprowadzonym emblematem posiadanego świadectwa zasługi.
W drugiéj parze szli: Żytnicki i Eugeniusz. Para piérwsza, ode drzwi już witana przez motylującego pana domu, zbli-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.
— 183 —