Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.
—  185 — 

Los, który miewa niepojęte swe kaprysy, umieszczał zawsze Żytnicką pomiędzy panią Izabellą a hrabinką. Wschodni kostium jéj uwydatniał się znakomicie pomiędzy ciemną, a w prostocie swéj drogocenną, szatą Oblatki i obcisłym Jerseyem złotowłoséj sylfidy. Zagadnięta, zwróciła się ku gospodyni domu:
— Z daleka duszeczko, z daleka! Stale to mieszka on w Smarkandzie, stołeczném mieście państwa Turkestańskiego, ale jeździ ztamtąd wszędzie... po całym świecie... był w Kaszaryi, w Dżumaryi, w Kakawelu, w Fer... fer... ferganelu... gdzie jego nie było! I po stepach jeździł...
— Jakże wielkie fatygi przenosić musiał brat pani w licznych swych podróżach, — łagodnie ozwała się pani Izabella.
Żytnicka z godnością odpowiedziała:
— Ej nie! jakie tam fatygi! On po tych wszystkich krajach nigdy inaczéj nie jeździ, jak karetą i sześciu końmi, czasem nawet i siedmiu... stać go na to!
Kołowicz, który w stojącéj postawie rozmawiał z gospodarzem domu, zwrócił na siostrę spojrzenie pełne wyrzutu.
— Co ty wygadujesz, Kostusia! — zaczął, — jaka tam kareta! pięknie jaby wyszedł na tém, żeby zaczął karetą i sześciu końmi po tych pustyniach jeździć. Nawet tam i nie można tak jeździć, bo dróg takich niéma, i po kilkaset wiorst studni żadnéj... Pustynie! po pustyniach człowiek leci jak strzała, stepowemi konikami, kibitką albo tarantasem, byle prędzéj doleciéć... z poleceniem!
Usiadł na niezajętym jeszcze fotelu, obok Pomienieckiego. Szambelan od kilku już minut przypatrywał się uważnie orderom i emblematom orderów, zdobiącym pierś azyatyckiego dostojnika.
— Pan generał, — zaczął bardzo powoli, — znasz zapewne z blizka pana generał-gubernatora Turkestańskiego...
Kołowicz ukłonił się: