— Mam honor... — odpowiedział, — widujemy się codzień...
— Ignasiu! — zawołała Żytnicka, — opowiedz-że państwu, jaki pan generał-gubernator na ciebie łaskaw...
— Kostusiu! dajże pokój! — ofuknął ją prawie brat, — co to łaskaw? czy to ja piérwszy rok służby mam za sobą, żeby na mnie naczelnik łaskaw był! My z sobą w przyjaźni żyjem... ja u niego w gościnie bywam...
— Pan generał zna zapewne do gruntu systemat administracyjno-prawny, w niedawno podbitéj prowincyi zaprowadzony, — zagadnął znowu Pomieniecki, w którym mundur i ordery Kołowicza zdawały się wciąż budzić dość żywe zajęcie.
— Jeszczeby! ja tam od samego początku żyję...
— Chciałbym wiedziéć...
Szambelan chciał wiedziéć o wielu szczegółach zaprowadzonego w podbitéj prowincyi systematu prawno-administracyjnego. Kołowicz okazał w téj mierze nietylko kompetencyą zupełną, ale nawet wielką pamięć i bystry rzut oka. Mówił niepoprawnie wprawdzie, ale płynnie i z ożywieniem; szambelan słuchał z coraz większą uwagą. Zarazem z ciekawością nietajoną wcale, obaj panowie przypatrywali się wzajem zdobiącym piersi ich świadectwom zasług. W ogóle, jakkolwiek po cienkich i inteligentnych wargach Pomienieckiego przesuwał się niekiedy zaledwie widzialny uśmieszek, znajomość jego z Kołowiczém zawiązała się z dziwną łatwością. Z pozorów, cechujących dwu tych ludzi, a wręcz z sobą sprzecznych, wnosząc, trudno-by nawet było przypuścić, aby przychylnie i sympatycznie spotkać się oni mogli z sobą na punkcie jakimkolwiek. Spotkali się jednak. Po kwadransie ożywionéj rozmowy, szambelan uprzejmie zapytał:
— Czy nie będzie niedyskrecyą zapytać pana, do jakiéj
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.
— 186 —