Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 — 

i jak chętnie ratowałeś mię zawsze w moich małych kłopotach, o tém wiem sama. Doprawdy myślę, że chyba Opatrzność zesłała pana na drogę moję..
W czarnych jéj, pięknych jeszcze i pełnych ognia, oczach, błysnęły łzy. Postawa jéj była taką, jaką najczęściéj w rozmowie z ludźmi przybierała. Pochylona nieco ku słuchaczowi swemu, obie ręce splatała u piersi. W pochyleniu się tém i w tym geście było dużo słodyczy i czegoś nawet więcéj, bo poszanowania jakby dla osobistéj godności tych, z którymi mówiła. Żytnicki uczuł się widocznie wzruszonym; nie mógł jednak wydobyć z siebie nic więcéj nad ukłon i krótką odpowiedź, głosem basowym wymówioną:
— Obowiązkiem moim było... Pracuję i staram się postępować według sumienia.
Przy ostatnim wyrazie, zwrócił oczy ku przyniesionym papierom i podniósł ku nim rękę. Pilno mu snadź było wyłuszczyć interes, z którym przybył, i pójść sobie.
— Miałem zaszczyt pisać pani hrabinie... — zaczął, ale pani Izabella przerwała mu z żywością.
— O, kochany panie Żytnicki, bez tytułów! proszę pana, bez tytułów! Nie jestem hrabiną i dziękuję Bogu, że nie udzielił mi téj pokusy do próżności i pychy. Za granicą wprawdzie nazywano mię tak wszędzie, ale tam taki już zwyczaj panuje. Tu znajdujemy się przecież w kraju, który ma przysłowie... jakże?... „szlachcic“ a tak... „szlachcic na zagrodzie, równy wo... wo.. wo... wojewodzie!“
Omało, zamiast „wojewodzie“ niepowiedziała: „woziwodzie“. Trudno jéj było trochę mówić po polsku. Żytnicki ukłonił się znowu i znowu zaczął:
— Miałem zaszczyt pisać, że dziewięcioletnia dzierżawa moja kończy się na wiosnę przyszłego roku. Prawdę mówiąc, gospodarzę ja tu nie dziewięć, ale piętnaście lat, bo