Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.
—  203 — 

pociecha moja, że mam dwa, dwa nieocenione serca... twoje i Cezi. Ile razy jesteście w tych stronach, ożywam przy was, rozgrzewam się, rozweselam. Zatoż gdy odjedziecie... Boże! jak mi tu, w domu tym, w głuszy téj... u boku człowieka tego, smutno, nudno, rozpacznie!...
Załamała dłonie i ponuro patrzyła na ziemię.
— Za co ja jestem tak nieszczęśliwa i tak wydziedziczona? — zapytała z cicha i z goryczą.
Za zamkniętémi drzwiami wzmagał się gwar dziecinnych głosów. Szło zdaje się o rozdział jakiegoś ciastka, powstawała kłótnia.
Pani Izabella pocieszała przyjaciółkę:
— Cóż robić, Żiuljetko! zgódź się z wolą Boga. Życie to chwilą jest... przeminie! a potém... spoczniemy wszyscy na łonie Tego, który w niezbadanych wyrokach swych cierpiéć nam rozkazał. Zresztą, wszak opuścicie wkrótce Sanów... podobno... sprzedać go mają za długi?
— Tak, i chwili téj czekam jak zbawienia, jak... wyzwolenia! — zawołała pani Julia. — Osiądziemy zapewne w mieście jakiém... Izo moja! ty, co tak dobrze jesteś z szambelanem, czy nie mogła-byś wstawić się do niego za nami, aby Aloizemu dopomógł do otrzymania posady jakiéj.. przy kolei żelaznéj może.. przy fabryce...
Pani Izabella przyrzekła pomówić o tém z szambelanem:
— Zapewne, w mieście życie, choćby ubogie, znośniejszém jest. Więcéj tam zawsze ruchu, rozmaitości... kościołów kilka...
Nie skończyła. Wzrok jéj spotkał się z książką, leżącą na gotowalni, a śród żółtéj okładki posiadającą bujny czarny napis: Nana.
— Żiuljetko! ty to czytasz?! — zawołała. — Ależ to jest...
— Czytam, — śmiało odpowiedziała pani Julia, — poczci-