Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.
—  206 — 

jedenaście par oczu tkwiło w świetném, kosmiczném zjawisku. Większość twarzy tych przyoblokła się wyrazem uroczystości, świętego nieledwie lęku. Z razu milczeli wszyscy. Rzekłbyś, że pieczęć czci lub przestrachu spoczęła na wszystkich tych kształtnych i grubych, wdzięcznych i gapiowatych ustach. Po kilku zaledwie minutach, Sanicki pierwszy aż do szeptu prawie zniżonym głosem przemówił.
— I co to oznacza? temu wierzyć nie można, ale powiadają ludzie, że ta kometa sprowadzić może koniec świata...
— Koniec świata, jak koniec świata, — głośniéj daleko podjął Kołowicz, — ale ja słyszał od niektórych generałów i innych ludzi, że przed wielkiemi wojnami pojawiają się zawsze komety...
— W takim razie, oczekiwać możemy wojny i... nowego rozlewu krwi, — z westchnieniem szepnęła pani Izabella.
— Ja zaś myślę, że na nieurodzaj, — mruknął Żytnicki.
— Jakie jest pod tym względem zdanie pana szambelana?
Zagadnięty wzruszył lekko ramionami.
— Nic na świecie niemożliwém nie jest, — odparł po chwili. — Nie wiemy nigdy, jakie następstwa z jakich przyczyn wynikają. Niebo i ziemia połączone są ze sobą związkiem nierozerwalnym... jak utrzymują filozofowie.
Teraz Kołowicz głos zabrał. Opowiadał, że wśród dzikich ludów, których znał tyle, były takie, które w czasie zaćmienia księżyca wybiegały przed domy swe i, uderzając w metalowe naczynia, krzycząc, rycząc, wyjąc, podnosiły wrzawę i hałas nie do opisania. Czyniły to zaś one w celu odpędzania hyeny, która w mniemaniu ich napadała na księżyc, aby go poźrzeć. Słuchający opowiadania tego śmieli się bardzo z naiwności i ciemnoty ludów dzikich, które w podobne baśnie wierzyć mogą. Wprawdzie, ściśle rzecz biorąc, pomiędzy hyeną a zaćmieniem księżyca takiż sam prawie zachodzi zwią-