Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.
—  211 — 

ciwnie, ze swéj strony téż nasłuchywała bacznie, czy matka nie dąży do drzwi jéj pokoju. Ona także czytała. Czytała jednę z tych szarych, przysłanych jéj książczyn, których nie pokazała-by matce swéj za nic. Oddawna zresztą powiedziała już to sobie, że matka jéj ani rozumie, ani nawet w najmniejszym stopniu nie zna tych przedmiotów myśli i wiedzy, które w niéj budziły namiętną ciekawość. Daremnie-by więc zwierzała się przed nią z nowemi zajęciami swemi, daremniéj jeszcze zapytywała-by ją o rady, lub wyjaśnienia. Zresztą mniéj niż kiedy była w stanie wyławiać rzadkie perły świadomości z ciemnego dla niéj odmętu nauki. Dziś dzień cały przemyślała wiele, i teraz znowu, gdy zegar w salonie metalicznym głosem wydzwonił po pustych i ciemnych pokojach pierwszą z północy godzinę, tak bardzo zapragnęła swobodnie myśléć i marzyć, że odrzuciła książkę, zerwała się z pościeli i owinięta w biały penioar, z bosemi stopy, pogrążonemi w płytkiém, miękkiém obuwiu, zaczęła szybkiemi, cichemi kroki sypialnią swą przebiegać.
Nie były to myśli i marzenia smutne. O nie! można-by mniemać, że u białych ramion dziewczyny wyrosły skrzydła, że nad zwojami ciemnych jéj włosów roztoczył się krąg złotéj światłości. W zarysie ust jéj uśmiechał się, a w ciemnym połysku oka płonął entuzyazm taki, jaki istoty wybrane, w chwilach wybranych, unosi daleko, daleko od cieni i chłodów ziemskich, w światło i ogień miłości i uwielbień wielkich.
Kochała wczoraj po raz piérwszy; gdy w ciemnéj karetce wracała z matką do domu, powiedziała to sobie jasno, wyraźnie, bez drżenia ni wstydu. Matka jéj przez całą drogą mówiła o czémś, czy o kimś, o Sanowie, Sanickich i szambelanie. Ona, jak to zresztą często i oddawna bywało, mowy matki nie słuchała i nie słyszała. W jéj uszach brzmiał nieustannie duet, wyśpiewany przed chwilą u stóp topoli. Dokoła gło-