wy jéj, w ciemnéj karetce, nad mroczną ziemią i pod gwiazdzistém niebem, unosiły się szmery, śpiewy, melodye, wciąż a różnemi tony szepczące, śpiewające, grające jednę pieśń, jednę raczéj zwrotkę: „Ty i ja“.
Kiedy w sypialni swéj została sama jedna, stała chwilę nieruchomie, i ze wzrokiem, błądzącym kędyś w górze, z dłońmi u piersi, mówiła sobie w myśli: kocham! Myśl ta obejmowała ją niby olbrzymie ramiona; rozkosz, wiejąca z uśmiechu ust jéj i jasności oka, zmieszała się, z niewymowną tęsknotą za nim... za nim... Upadła na klęczki, czoło schyliła aż ku saméj ziemi, — nie przed krucyfixem przecież, ani przed żadnym świętym obrazem, lecz przed majestatem wielkiéj chwili życia, i zalała się rzęsistemi, jak marzenie cichemi, łzami. Płacząc, pragnęła, aby łzy jéj przemieniły się w perły i potoczyły się do stóp jego, i wielkim chórem zadzwoniły mu od niéj: kocham!
Kochała, nie tak przecież, jak najpospoliciéj kochają rówieśne jéj dziewczyny. Utajone i przez nikogo nie spostrzegane, dla niéj saméj nie zupełnie jasne, istniały w niéj te siły myślenia, wyobraźni, namiętności, które na drogę dziejów od czasu do czasu rzucają postacie wspaniałych, lub krwawych, mistycznych lub tragicznych ofiarnic miłości, albo idei. Kiedy, łzami zalana, w klęczącéj postawie, z ustami gorejącemi, a licem jak marmur bladém, do wzdętéj piersi cisnęła przezroczyste dłonie, a wzniesionemi oczyma szukała po przestrzeni namiętnie upragnionego obrazu, można było-by odgadnąć i powiedziéć, że gdyby losy o kilka wieków dawniéj na ziemię ją sprowadziły, nosiła-by ona na dłoniach, stopach i pod sercem, nie ziemską miłością spaloném, krwawe stygmata mistycznych zaślubin z umęczonym Bogiem. A gdyby... gdyby była wyrosła z gruntu, przepojonego inném, ziemskiém już uczuciem...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.
— 212 —