„...Miłość ojczyzny!... o! to słońce świetne,
Dla serc, co dumne, sieroce, szlachetne,
Całe się czystym uczuciom oddadzą...“
Serce jéj, dumne, szlachetne, a takie sieroce, pewnie-by wyleciało przodem“ i jako „żóraw, co łańcuch prowadzi“, leciało-by choćby na męczeństwo własne, byle ku życiu, ku słońcu milionów...
I gdyby... do ust jéj przyłożono wcześnie czarę prawdy téj, która chodzi po niebie i ziemi, zbierając wieści o świetnych cudach, rządzonych przez niezłomne prawa, o mękach i błędach ludzkich, poprawianych przez ludzkie téż prace i cnoty, piła-by ona z czary téj, szczęśliwa, zachwycona, rada ponosić męki i prace, byleby pić jak najdłużéj...
I teraz także miłość, którą śmiało i jasno wyznawała przed samą sobą, posiadała pierwiastki, zaczerpnięte z natury, w któréj powstała. Była to zawsze ognista pręga, wykreślona na tle szerokiém. W chwili, kiedy dusza jéj, rozwijając się samoistnie z pieluch, w które ją owinięto, do światła i życia, zawołała: wierzyć! kochać! uwielbiać! w chwili téj stanął przed nią człowiek, o którym mniemała, że wezwaniu temu zadość uczynić potrafi. Wydało się jéj, jakoby dokonał już tego. I miała objawienie téj rzadkiéj, o jakże rzadkiéj, miłości, która ze wzruszeniem serca łączy zachwyt myśli, która każde uderzenie serca wzmaga wzmaganiem się jakiéjś wewnętrznéj siły, która ze słowem „kocham“, nierozerwalnie wiąże słowa: wielbię i wiem“!
Teraz, śród głębokiéj ciszy, stanął przed nią obraz, w którym na tle świetlistych przestrzeni widziała dwa ptaki, zgodnym lotem lecące ku ogromnemu, w nieścignionéj oddali świecącemu słońcu. Stanęła, wpatrzyła się w obraz ten, i z zachwyconym uśmiechem szepnęła: ty i ja!
Nie była już jednak dzieckiem; czucie jéj było zbyt szcze-