Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.
—  221 — 

Żytnicki, zimnéj krwi pełen, wzruszył zwolna ramionami.
— To nie ogadywanie, — rzekł, — ale prawda; żeby nie lenistwo, skończył-by uniwersytet i miałby naukę. Nauka to pieniądze. Czasu i pieniędzy zmarnował dużo, a gdzie jego nauka?
— Gdzie? gdzie? naturalnie, że nie w twojéj głowie! nie możesz przecie powiedziéć, że Gienio głowy nie ma!
— Głowa co innego, a nauka co innego, — z głęboką rozwagą odparł dzierżawca. — On głowę ma, bo mu Pan Bóg dał, ale nauki nie ma, bo na nią pracować nie chciał.
— Ty pewnie masz naukę! — wybuchnęła Żytnicka, — ty mądry, przemędrzały bardzo! Strach! wié, jak gnój po polu rozrzucać...
— No, no Kostusia, — przerwał Kołowicz, nie kłóć się z mężem. Ja nie spodziewał się, żeby ty tak umiała z mężem kłócić się. To źle. Męża trzeba słuchać i szanować, bo mężczyzna zawsze rozumniejszy od każdéj baby. I niéma co kłócić się... Szwagier ma racyą. Nauka co innego, a głowa co innego. I bez nauki można sobie życie urządzić, byle głowa była! A ja jaką naukę miałem, kiedy na służbę szedłem? Pchuuu!
— Za pozwoleniem, — zaczął Eugeniusz, — który sprzeczki o niego Żytnickich, jak zwykle, ze wzgardliwym uśmiechem słuchał, a teraz do Kołowicza się zwracał, — za pozwoleniem... niech mi wolno będzie przed panem generałem słowo w obronie swojéj powiedziéć. Uniwersytetu nie skończyłem, bom dłużéj już niedostatku znosić nie mógł...
— Kłamiesz! — krzyknęła Żytnicka, Pawełek posyłał ci pieniądze, i ja, pod sekretem przed Pawełkiem, posyłałam...
— Pan generał, który zna stolicę, wié dobrze, co tam takie pieniądze znaczą... a teraz, cóż! Wuj namawiał mię w przeszłym roku, abym do kancelaryi gubernatora na służbę