Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.
— 15 — 

zgodzić się na zmniejszenie dochodów moich! Kobietą jestem... zdrowie mam słabe i córka moja...
— Pani dobrodziejko — wpadł jéj w mowę Żytnicki, któremu rezultat rozmowy téj bardzo snadź leżał na sercu — gdyby pani dobrodziejka na cel ten ofiarować chciała czwartą część...
— O! panie Żytnicki! jakiegoż czarodziejskiego wyrazu użyłeś pan w téj chwili! Ofiarować! jest to wyraz, który do głębi wzrusza mię zawsze. O mój Boże! ofiara! któż lepiéj nade mnie rozumié znaczenie wyrazu tego!
Znowu była naprawdę szczerze wzruszoną.
— Panie Żytnicki! — dokończyła ciszéj — pragnę spełniać ofiary, i nikt, nikt na świecie, prócz biednego serca mego, wiedziéć nie może, iłem ich spełniła. Ale téj, o któréj pan mówiłeś, spełnić nie mogę w żaden sposób...
Żytnicki siedział teraz jak skamieniały. Wszystko, co usłyszał, było dlań tak niezrozumiałém, jak gdyby pani Izabella mówiła po arabsku. Nie rozumiał, zkąd wzięło się wzruszenie jéj; nie pojmował, jak można pragnąć spełniania ofiar, i dlaczego mówiła ona teraz o ofiarach. Wkrótce jednak wrócił do przytomności i żywo go obchodzącego przedmiotu rozmowy.
— Gdybyś pani dobrodziejka — zaczął — ustąpiła mi z summy dzierżawnéj, na lat sześć, 3, 000 rubli, to jest, gdybyś pani pozwoliła mi płacić przez lat sześć za Odropol, zamiast dziesięciu, siedm tysięcy; po latach sześciu obowiązałbym się podnieść intratę do piętnastu tysięcy... czyli miałabyś pani o jednę trzecią więcéj...
— Nie, nie, nie, panie Żytnicki! — z żywemi gestami białych rąk przerwała pani Izabella — nie, nie, nie! o niczém podobném słyszéć nie chcę! Sześć lat! Ależ to, kochany panie, wiekuistość... Któż z nas wiedziéć może, co spotka go za sześć sekund? Nie wiemy dnia ani godziny! Sześć lat...