poszedł, gdzie jakiś znajomy wuja miał mię podobno protegować...
Ostatnie wyrazy wymówił z gorzkim uśmiechem i dodał:
— Ale ja podziękowałem i za taką protekcyą, i za takie miejsce, gdzie za trzydzieści rubli na miesiąc trzeba całemi dniami piórem po papierze skrobać. Nie widziałem w tém żadnéj korzyści, ani dla siebie, ani dla ludzkości.
Umilkł. Kołowicz z namysłem głową wstrząsnął, a po chwili zaczął:
— I kancelarya głupstwo, i ludzkość głupstwo...
— Za pozwoleniem, — przerwał Eugeniusz, — ja pragnąłbym zawsze drogi takiéj, na któréj mógł-bym służyć nie tylko sobie, ale i idei...
Kołowicz zachmurzył się i wybuchnął:
— Co to idee! jakie idee! czy my filozofy, żeby o jakichś tam ideach myśléć? My zwyczajni ludzie... nam trzeba myśléć o sobie.. no, i o swoich... ale nie o jakichś ideach!
— Ja zawsze mówiłem mu, że te jego astrakcye licha warte... — zaczął Żytnicki, ale żona w mowę mu wpadła.
— Co tam astrakcye! jakie astrakcye! Genio i sam przekonał się już, że to niewiadomo co. My tam z mężem żadnych takich nie znali, a jednakowóż...
— No, cicho już Kostusia! nie rozpuszczaj języka. Ot ja wam powiem moje projekty...
Umilkli wszyscy, czekali, Kołowicz milczał chwilę, namyślał się, a potém mówić zaczął:
— Ty, Kostusia, byłaś zawsze dobrą siostrą... ja wszystko dla ciebie zrobić muszę... chłopca twego, którego ty jak syna polubiłaś, z sobą zabiorę i karyerę do rąk mu włożę... U mnie teraz na warsztacie wielki interes...
Tu opowiedział, że interesem, który go do stolicy sprowadził i Błonie odwiedzić mu pozwolił, był podrad na dostawienie z Europy do Turkestanu, znakomitéj ilości obówia i płótna,
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.
— 222 —