zwykł po dokonaniu pięknego czynu i zarazem po uczynieniu zadość potrzebie własnego serca, rozlało się na twarzy i w oczach Kołowicza. Zdaje się nawet, że gdy pani Konstancya z namiętną radością i wdzięcznością uściskała go w swych ramionach, a Żytnicki, wyprostowany jak struna, mruczał pod wąsem długie, niezbyt zrozumiale dziękczynienia, w oczach tego niewątpliwie dobrego człowieka błysnęły łzy.
— No, — rzekł wzruszonym głosem, — człowiek powinien robić dla swoich, co może... Ja jeszcze nie będę spokojny, dopóki ty, Kostusia, własnego majątku nie będziesz miała... My tobie majątek na współkę z panem Eugeniuszem prędko kupim!...
Eugeniusz świetnych propozycyi generała słuchał z czołem ukrytém w dłoniach. Teraz wstał. Twarz jego oblewały szkarłatne, gorączkowe rumieńce, oczy płonęły. Niepodobnaby jednak powiedziéć na pewno, czy cieszył się, czy téż smucił, bo zdawał się doświadczać obu tych uczuć razem. Silnie uścisnął dłoń Kołowicza, skłonił się przed nim niżéj, niż kiedykolwiek przed kimkolwiek się kłaniał, i przytłumionym głosem zaczął:
— Wdzięczny, wdzięczny panu jestem... ale...
Mówił prawdę. Ze wzroku jego, ukłonu, dźwięku głosu widać było, że czuł się wzruszonym i wdzięcznym, ale...
— Ale proszę o czas do namysłu... tylko do jutra!
Żytniccy oburzyli się. Jakto! namyślać się jeszcze nad tém, czy przyjąć albo odrzucić szczęście, które samo do rąk lezie? Kołowicz nie oburzał się. Był uszczęśliwiony własną potęgą wykazaną i dopełnionym dobrym czynem, a w szczęściu o gniew trudno.
— No, no, — rzekł, — nie gniewajcie się na niego... młody jeszcze, to i w głowie mu trochę pstro... niech namyśla się. Ja wiem, że sprytu u niego dużo i że on dobrze zrozumié, co ja dla niego zrobić chcę...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.
— 224 —