Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.
—  226 — 

całéj mocy na czynienie wyrzutów światu, że nie jest on innym niż jest, że nie jest takim, aby można było jednocześnie brać udział w podradzie i w pracy dla idei, szukać fortuny w kopalniach złota i posiadać kobietę z piękném ciałem, a duszą podobną do świetnego płomyka, lecącego w górę.
Świtało już prawie, gdy pocieszony usypiał. Pocieszyła go myśl, że ludzie posiadać będą wszystko a wszystko, wtedy, kiedy na miejscu starego świata powstanie świat nowy... choć bez współudziału jego zbudowany.
Postanowienie Eugeniusza, domowemu towarzystwu przy rannéj herbacie objawione, przyozdobiło Żytnickiego w nigdy przedtém u niego niewidywany blask szczęścia. Zapytany, powiedział on paniom Odropolskim o wszystkiém: o dobroci szwagra generała i jego potędze, o podradzie, kopalni złota, i pojutrze już mającym nastąpić wyjeździe Eugeniusza z generałem.
Pani Izabella winszowała Żytnickiemu świetnéj przyszłości wychowańca, Adolfina słuchała, słuchała, słuchała. Bukiet z aster i floxów leżał u stóp jéj na ziemi. Była tak bladą, jak gdyby wszystka krew zbiegła jéj do serca, a oczy miała szeroko rozwarte, niezgłębionego zadziwienia pełne. Kiedy Żytnicki z matką jéj zaczął o interesach mówić i papiery jakieś głośno jéj czytać, wstała i, prosta, sztywna z rękoma na suknią opuszczonemi, z sali jadalnéj wyszła. Przeszła tak wszystkie pokoje domu, i z ganku zstąpiła, lecz tu oblało ją łagodne ciepło jesiennego słońca, wzrok spotkał się ze srebrném, przezroczém, przeczystém powietrzem. Uśmiechnęła się, krew do twarzy jéj wróciła. Przecząco wstrząsnęła głową.
— To nieprawda! — szepnęła, — on nie odda życia zbieraniu pieniędzy... on nie odjedzie, dopóki ja tu jestem... to nie prawda.
Usiadła na ogrodowéj ławce, w słońcu, pomiędzy klombami kwiatów, i wiele jeszcze razy powtórzyła: