hrabinka. — Wul-ka-nicz-na, — powtórzyła z tym samym akcentem, z jakim, mówiąc o zmarłéj żonie stryja, mawiała: za-sa-dy! — Widzę go już w pozie takiéj nie po raz pierwszy. Gdy się zakocha, staje się zającem, drżącym wciąż o to, aby mu gąsienica upatrzonego listka sałaty nie ukąsiła, lada cień wydaje mu się rycerzem, uzbrojonym po to, aby mu skarb jego wydrzéć. Teraz także być może, iż coś spostrzegł, być może, iż o cóś zadrżał; śpieszy więc z wynurzeniem afektów swych, które, jak mniemam, wszelkie niebezpieczeństwo usunie, a w sercu jego, burzą skołatane, błogą wleje pewność. Adieu.
Jak ptak, jak motyl, jak barwny liść kwiatu, przez wiatr uniesiony, zniknęła. Pani Izabella długo stała, ręką o poręcz krzesła oparta, blada... W końcu uspokoiła się nieco, uśmiechnęła się nawet, ręce u piersi splotła i oczy w gorę wzniosła, tak, jakby w głębi ducha odmawiała modlitwę; potém krokiem powolnym, ale spokojnym, przeszła do salonu, gdzie téż znalazł ją w kilka minut późniéj przybywający szambelan.
Gdyby nawet niepokój jéj objawiał się czémś więcéj, niż lekką bladością i marzącém omdleniem oka, szambelan był-by tego nie spostrzegł. Pod zwykłą mu sztywnością postawy i powagą oblicza, trochę tylko baczne oko z łatwością dojrzéć by mogło silnego wzruszenia. Usiadł obok kanapki, na któréj pani Izabella miejsce zajęła, i po kilku minutach obojętnéj rozmowy zapytał, czy pozwoli, aby porozmawiał z nią w sprawie pewnéj, mającéj dla niego wagę niezmierną. Pośród czarnych koronek, przyozdabiających ciężką surową suknią, białe ręce jéj drżały trochę. Z uśmiechem jednak, z wdzięczném ku niemu pochyleniem postaci, prosiła, aby mówił przed nią wszystko, wszystko, cokolwiek obchodzić go może. Nie jestże starą znajomą jego, a teraz... teraz, to już i serdeczną, tak dobrze go rozumiejącą przyjaciołką! Szambelan skłonił się głęboko, prawie ze czcią, i przez chwilę, z głową nieco spuszczo-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.
— 228 —