ną, patrzał w trzymany na kolanach kapelusz swój. Potém postawił kapelusz obok krzesła swego na ziemi, podniósł twarz, któréj drobne, gęste zmarszczki, oblane bladym rumieńcem, uwidoczniały się więcéj niż kiedy, i z cicha, powoli, zawieszając głos na wyrazach niektórych, mówić zaczął:
— Wprzód nim zaniosę do pani najgorętszą prośbę, poprzéć ją pragnę najszczerszą spowiedzią. Wszak prawda, pani, że to, co w odosobnieniu wydaje się dziwaczném i niepodobném, w połączeniu ze wszystkiemi wypadkami i wrażeniami życia okazać się może naturalném, a nawet konieczném? Wszak prawda?
— O tak! wypadki i wrażenia życia.. — zaledwie dosłyszalnie szepnęła pani Izabella.
— Bywają one wśród najświetniejszych z pozoru exystencyi bardzo smutne, — z westchnieniem podjął szambelan. — Przebacz pani, że przez chwilę zajmę ją exystencyą moją... pozwól, abym spowiedź moję rozpoczął.
Umilkł znowu. W niemłodym człowieku tym, o sztywnie spokojnéj postaci i pomarszczonéj twarzy, wrzały w chwili téj żale, zmieszane z żądzami. Pierś tę, zdobną w barwiste znaki zasług i zaszczytów, podnosił palący oddech namiętności. Ciszéj jeszcze i powolniéj, niż wprzódy, mówił daléj:
— Wątpię, czy pamiętasz pani choć trochę ojca mego, ale słyszałaś o nim pewnie. Chlubię się, że jestem jego synem, przed wspomnieniem o nim pochylam czoło. Był to człowiek umiejący walczyć z tak zwanemi prądami czasu, i od siebie, zarówno jak od domu swego, usuwał mętną falę zdemokratyzowanego wieku. Nie pojmował on téj dziwnéj mieszaniny żywiołów społecznych, która już przed oczyma jego odbywać się zaczęła, a przewidując, że przyszłość zjawisko to coraz potęgować będzie, ostrzegał, zbroił nas przeciw niemu. „Wstępować ciągle, nie zstępować nigdy“, oto była jego dewiza. Słusznie dumny szeregiem przodków, którzy rodowi
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.
— 229 —