o mój Boże! z mojém słabém zdrowiem, czy mogę spodziewać się żyć tak długo...
— Ależ, pani dobrodziejko, panna Adolfina jest tak młodziutka...
— O tak! to jeszcze dziecko, ale dziecko ze wzniosłą duszą, gardzące wszelką rachubą i obce wszelkim materyalnym kwestyom. Ona pewnie nie pragnie powiększenia się swego majątku, i ja nie pragnę... Gdyby zresztą powiększenie się to nastąpić mogło zaraz... to... może... zapewne... zgodziłabym się na nie... ale za sześć lat! a tymczasem tracić tyle i z tego powodu odmawiać sobie zadowolenia, i tak już bardzo skromnych, potrzeb naszych? Nie, panie Żytnicki! nie mogę zgodzić się na to, i proszę pana, aby wszystko pozostało tak, jak było dotąd.
Ciężka chmura smutku spadła na twarz Żytnickiego. Utkwił wzrok w ziemię i milczał chwilę.
— Szkoda — wymówił potem — wielka szkoda! Przyznam się pani dobrodziejce, że do gospodarstwa mam passyę.. Każdy musi miéć passyą jakąś; ja mam tę. Nowości żadnych cierpiéć nie mogę, bo zresztą i głowy sobie nad niemi nie łamię; ale o gospodarstwie to już wiem, że ulepszać je wciąż trzeba i podnosić, a lubię robić to, bardzo lubię... można powiedziéć, że to jest cała przyjemność moja. Miałem zresztą namyśli i inne jeszcze rzeczy... Gdybyś pani dobrodziejka zgodziła się na propozycyą moję, zyskałabyś pani po sześciu latach wiele, zyskałbym téż i ja może: dotrzymawszy tu kontraktu mego, zdobyłbym się na starość na własny kawał ziemi. Szkoda!
— Szkoda! — współczującym tonem potwierdziła pani Izabella — o! wielka szkoda! ale cóż zrobić, kiedy nie można!
Z roztargnionego wyrazu twarzy jéj widać było, że zaczynała nudzić się i myśléć o czém inném.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —