Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.
—  234 — 

z sobą przez chwilę z całéj siły, aż podniosła twarz bladą bardzo, zmęczoną, drżącą, ale z cieniem uśmiechu na ustach.
— Przebacz pan... — zaczęła, — nie spodziewałam się... nie myślałam... wzruszenie... zdziwienie... jedyne, drogie dziecię moje... pozwól pan, że odejdę na chwilę... pozwól mi pan w samotności i u stóp krzyża... Chciéj pan tu na mnie chwilę zaczekać...
W samotności, to jest w budoarze, upadła istotnie do stóp domowego Ołtarza, i zaniosła się płaczem gwałtownym, lecz cichym, bo nikt nie powinien był go słyszéć, oprócz strzegących ołtarza koloryzowanych aniołków. Im to śród łez pani Izabella powierzała nową ranę, którą zadała jéj okrutna dłoń życia. Skarżyła się przed niemi na niezrozumiały a wiecznie ścigający ją fatalizm, na słabość serca swego, które także nie mogło dotąd w sposób żaden wyrzec się błękitnego ptaka. Ciszéj jeszcze, bardzo cicho wyznała przed niemi wstyd... którym napełniała ją tak wielka, popełniona przez nią, omyłka, i błagała ich, aby dali jéj moc dostateczną dla ukrycia najgłębszego wstydu tego przed wszelkiém okiem ludzkiém... A kiedy tak przez długie kilka minut skarżyła się, wyznawała i błagała, z pomalowanych na różowo, a u brzegów wyzłoconych skrzydeł aniołków wionęły na nią: ochłoda i uspokojenie. Podniosła czoło, otarła łzy i pozostała u stóp ołtarza, na ziemi, w postawie siedzącéj, z twarzą w dłoni, podobna do posągu smutnéj, lecz bardzo poważnéj, zadumy. Im dłużéj myślała, tém więcéj wypogadzała się wzburzona przedtém jéj twarz, ślady rzęsistych łez wysychały na policzkach, wyraz smutnéj lecz spokojnéj rezygnacyi napełniał oczy. Potem uklękła, splecione dłonie wyciągnęła ku kolorowym aniołkom i głośno prawie, z zapałem rumieniącym jéj lica, wymówiła:
— Panie! niech się stanie wola Twoja, a nie moja! Jeżeli w nieodgadnionych wyrokach Twoich postanowić raczy-